
Witaj Przedszkole!
Nowy rok szkolny ruszył pełną parą. Dosłownie i w przenośni.
Z dumą zaczęliśmy drugi rok w przedszkolu. Miłosz to żywe srebro. Drugiego takiego dziecka ze świecą szukać. Czasem zdarza mu się zaprotestować przed wejściem do sali, ale najczęściej trwa to chwilę. Jak już wpadnie w gromadę dzieci czy na plac zabaw – dziecko przepadło.
Szefowa…:)
Wraz z wrześniem zmieniła się szefowa grupy. Ukochana Pani została w maluchach, zjawiła się nowa Ciocia. Na pierwszy rzut oka nic nie zapowiadało większych problemów. Pani widać w zawodzie nie pierwszy rok, zapewne po czterdziestym roku życia , ale jakaś taka sprawiająca wrażenie mocno zdystansowanej. Ale…nie oceniajmy człowieka po pozorach – pomyślałam.
Pani podpadła mi jeszcze w trakcie dyżuru wakacyjnego. Odbierając syna z przedszkola zgarnęłam go z placu zabaw. Wróciliśmy jednak do szatni po czapkę. Nagle z korytarza wyłoniła się Pani ze skarpetką Miłoszka w ręku. Oddając mi ją powiedziała, że dziecko sobie po spaniu nie poradziło z ubraniem się.
Garderoba.
Szczęka mi opadała, ręka trzymała baaaardzo ściśle kawałek materiału w samochodziki…Podziękowałam za zwrot ubrania, a w środku , aż się we mnie gotowało. Jak można wypuścić dziecko na plac zabaw w butach i jednej skarpetce?! Jak można dziecku nie pomóc się ubrać i później oddawać dziecko z takim komentarzem matce?! To jakieś metody wychowawcze rodem z średniowiecza.
Starzeję się. Ostatnimi czasy częściej milczę niż się odzywam. Szkoda mi zdrowia. Odzywam się tam, gdzie widzę potrzebę. W związku z tym, że syn miał i tak zmienić miejsce edukacji od września stwierdziłam, że przemilczę.
Miałam okazję widzieć „nową” Ciocię jeszcze parę razy. Nie zrobiła na mnie ani razu dobrego wrażenia. Głos beznamiętny, chłód w oczach, brak uśmiechu na twarzy. Dziecko za każdym razem chowające się między moimi nogami ledwie tylko zdążyłam otworzyć drzwi od sali i delikatnie go do niej wsunąć. Coś czego już długo nie widziałam i zdążyłam o tym zapomnieć. Wszystko to powodowało, że do pracy szłam z lekkim niepokojem.
Wrzesień.
Minął pierwszy tydzień września, drugi się zaczął. Zaczęły się też zebrania dla rodziców. Skorzystałam z okazji i rozmawiając z Dyrektorem Przedszkola o innej sprawie wspomniałam sytuację z wakacji. Poprosiłam o zwrócenie uwagi na takie wydawałoby się drobne rzeczy jak pomoc w ubraniu. Czy chociażby uśmiech by dziecko nie uciekło z sali.
I to był mój gwóźdź do trumny jak się miało niebawem okazać…
Jedna Pani drugiej Pani:)
W poniedziałek z okazji poniedziałku, tak żeby mi się dobrze tydzień zaczął, gdy odstawiałam swoje dziecię pod drzwi dopadła mnie Ciocia. Czy ja mam może chwilę, czy możemy porozmawiać. Rozmawiać lubię, ludzi się nie boję tym bardziej, że domyślałam się czego ów rozmowa może dotyczyć.
Gdy tylko drzwi od sali się zamknęły kobieta wypaliła do mnie z grubej rury. Dlaczego ja poszłam na SKARGĘ do Dyrektora w sprawie, która jest NIEPRAWDĄ. Uuuu …Grubo. To jednak czego innego się spodziewałam – pomyślałam. Czułam, że zalewa mnie ciepło. Wiele jestem wstanie znieść, ale kłamstwa niezniesę. Grzecznie odpowiedziałam, że to jest chyba moja sprawa w jaki sposób załatwiam swoje sprawy i z kim. A w duchu już wewnętrznie sobie gratulowałam, że jednak kroki skierowałam do gabinetu Dyrektora i nie próbowałam układać się z Panią cierpiącą na amnezję.
Usłyszałam milion pytań wydobywających się ust niczym pociski. A dlaczego dopiero teraz z tym przychodzę, a Pani sobie wcale nie przypomina, żeby w ogóle tego dnia byli na placu zabaw, a tak na prawdę to taka sytuacja wcale nie miała miejsca itd itp. K#%^&*( mać. Pandemia się skończyła, zaczął się Alzhaimer.
Podsumowując Pani uznała, że NIE MA O CZYM ZE MNĄ ROZMAWIAĆ (przecierpię to w milczeniu) i tyle. Ubodło to moje ego strasznie. Bardzo. Wróciłam do domu i zalałam się łzami:).
Tego co stało się dzień później moje oczy nieodzobaczą do końca życia.
Odprowadziłam Miłoszka do przedszkola i nawet nie próbował zwiewać. Myślałam, że w ciągu jednego dnia nastąpił przełom. Jakież było moje zdziwienie parę godzin później, gdy odebrałam syna w takich spodniach…(WTF?!)

Zabawy w piachu.

Zabawy w piachu są fajne. Budzą wyobraźnię. Usprawniają rączki. Uczą kreatywności. Integrują. Ale czy naprawdę dziecko z piaskownicy musi wracać ujeb*e tak, że nowe spodnie są zwyczajnie zniszczone? Że żaden Ariel, Vanish, piękny aktor z reklamy i rozbrajająco się śmiejąca sąsiadka z szóstego piętra ich nie dopierze?
Jedno moje dziecko do przedszkola chodziło, drugie właśnie zaczyna kolejny rok. Ubrania w takim stanie moje piękne oczy nie widziały nigdy.
Po akcji ze spodniami właściwie z miejsca powinnam pójść na prawdę na skargę. Nie pójdę. Poczekam, ale za bezmyślność bądź zwyczajną wredotę Pani z przedszkola moje dziecko nie będzie później cierpiało. Nie po raz pierwszy doświadczam sytuacji w której osoby pracujące z dziećmi pracować nie powinny.
A może badanko?
I tak się czasem zastanawiam czy osoby pracujące zwłaszcza z małymi dziećmi, które mało mówią i nie są wstanie się obronić nie powinny przechodzić jakichś badań psychologicznych.
Tak dużo się mówi o złym dotyku, o pedofilii najczęściej wśród księży, rzadziej u nauczycieli. A kto tak naprawdę interesuje się tymi najmniejszymi pod kątem opieki psychologicznej?
Właściwie to nikt. Gdy dziecku dzieje się krzywda jedyną osobą, która pierwsza powinna stanąć za dzieckiem jest zawsze rodzic. Gorzej, gdy rodzica brak lub totalnie się dzieckiem nie interesuje i trafi na takiego pedagoga o wątpliwych predyspozycjach do wykonywanego zawodu.
Z przykrością stwierdzam, że system jest ułomny.