Dziś parę słów na niedzielę o polskiej kulturze.
Cała Polska od dwóch tygodni przynajmniej żyje premierą na Netflixie filmu „365 dni: Ten dzień.” Film jest drugą częścią książkowej trylogii Blanki Lipińskiej. Premiera pierwszej części miała miejsce w 2020 roku i już wówczas film został dogłębnie zmiażdżony przez krytyków. Jednak zyskał na tyle dużo rozgłosu i zarobił wystarczająco dużo pieniędzy by obecnie można było podziwiać część następną. Nie będę się wypowiadać na temat książki, bo nie czytałam. Po filmie jednak ewidentnie widać, że autorka popłynęła na fali popularności „50 twarzy Greya”. Właściwie próbowała zrobić coś podobnego. Pieniądze zarobiła, więc cel najważniejszy został osiągnięty. A jak wyszło? Wyszło po polsku czyli po prostu źle. Wcale tak być nie musiało, bo sam obraz miał potencjał. Czego zabrakło z poziomu widza? O tym poniżej.
Nie będę opisywać historii, bo przecież prawie każdy chce film zobaczyć😊 W wielkim skrócie: jest sobie para, Polka i Włoch. On jest bogatym mafiozą, ona ładną Polką i lubią się ciągle bzykać. Wątki poboczne są tak boczne, że aż nieistotne.
O co chodzi w filmie można tylko domniemywać (lub pogłębić swoją wiedzę czytając książkę). A szkoda. Bo zarysowana w tle erotyzmu akcja mogłabym zmienić całkowicie charakter filmu i nadać mu więcej polotu. Mielibyśmy wówczas nie słabej klasyk erotyk, a średniej klasy kino akcji z wątkami erotycznymi. Przez to, że mało jest scen akcji (chociaż charakter bohaterów wskazywałby na to, że powinno być ich tam więcej) film ma ślimacze tempo i nawet sceny erotyczne ogląda się jak reklamę chipsów. Serio. Rozebrała się, no dobrze leży naga. On jej dotknął, tu ją polizał, tam się wygięła, on się zmarszczył, klaps! Film ogląda się topornie i nie dziwię się, że większość wyłącza go po 10-15 minutach. Żadna scena erotyczna mnie nie poruszyła więc albo ze mną jest coś nie tak albo z tym filmem😊.
Dochodzę również do wniosku, że być może nie jest to do końca wina aktorów. Polska jest dziwnym krajem by nie powiedzieć wprost – zacofanym. Temat seksualności człowieka jest pomijany w domu, w szkole, nawet u lekarza. Wielce prawdopodobne jest to, że nauka pokazywania swojego ciała w pełnej krasie jest traktowana po macoszemu. Ponieważ jako takich scen erotycznych w polskim kinie praktycznie nie ma, nie poświęca mu się specjalnie dużo uwagi na studiach. Nie wiem – tu musiałby się wypowiedzieć jakiś wykładowca lub aktor starej daty (albo może lepiej i nie😉).
W filmie warto na pewno docenić to, że zmuszono aktorów do mówienia po angielsku co na pewno trochę dodało mu „splendoru”. Wystawiam przeogromną PAŁĘ za dobór lektora. Rozumiem, że czytającego nie porwała fabuła filmu i przy czytaniu jechał na stand-byu, ale czytać bez żadnego entuzjazmu? Bez akcentowania? Beznamiętnie ? To się zwyczajnie nie mogło wydarzyć. Do dziś myślałam, że to panie lektorki powinny trzymać się od czytania z daleka – oprócz jaśnie nam panującej Krystyny Czubówny – ale pan dołożył swoje pięć groszy by film powalić na łopatki.
Jeśli chodzi o to kto mi się podobał, a kto mi się nie podobał to powiem tak. Aktorka grająca główną bohaterkę jest bardzo nierówna. Kiedy są sceny neutralne, jakieś tam śmianie się, rozmowy czy chodzenie po plaży wypada naturalnie i bardzo dobrze. Sceny, które powinny być wypełnione ładunkiem emocji, napięciem są sztuczne i śmieszne. Sceny erotyczne – w skali od 1 do 10 dałaby jej mocną 6. Massimo czyli Michele Morone nie wzbudza emocji żadnych, dla mnie jest zwyczajnie drętwy i mało atrakcyjny. Nowy aktor – Simon Sussina – na tle swojego włoskiego kolegi wypada bardzo dobrze. Jego gra jest autentyczna, mimo, że sama postać też przerysowana. Jest również na czym oko zawiesić, a oto w tym filmie przecież głównie chodzi. Magdalena Lamparska miała – takie moje wrażenie – zagrać szurniętą kretynkę i to jej się chyba udało.
Jest to jeden z niewielu filmów, gdzie wyraźnie możemy zobaczyć co to znaczy dobra i zła gra aktora. Mimo, że scen ma na niewiele Ewa Kasprzyk pokazuje jak tak naprawdę powinno się grać. Jedyna scena, która zwróciła moją uwagę to jedno z ujęć, gdzie ona gra pierwsze skrzypce. Fenomenalne.
A podsumowując to najbardziej podobały mi się …widoki 😉. Włochy, ach Włochy… Jeszcze do was wrócę😊.
Być może, gdyby za ekranizację wzięli się Amerykanie film byłby o wiele lepszy, jak w przypadku Wiedźmina. Widać, że samo nakręcenie filmu po angielsku nie gwarantuje mu Oscara.
P.S. Warto zobaczyć by wyrobić sobie własną opinię, a nie kierować się zdaniem innych. Jest wiele innych, gorszych filmów nad którymi krytycy się rozpływają niewiadomo z jakich powodów i wiele dzieł, które przechodzą bez echa. Tragedii nie ma – 3/5.
#365dniTen dzień #Włochy