
Gotuje się. Ma ochotę krzyczeć. Dlaczego on leży ? – powraca myślami do ostatnich rozmów. Odwróć się proszę. Przytul mnie. –ta cisza pali, nie oczyszcza atmosfery. Cisza nawet największa niczego nie załatwia. Tam gdzie jest dwoje ludzi zawsze są problemy. Co jest dla Ciebie problemem? Kolor ścian w sypialni, gładkość pościeli, brak dobrego filmu w telewizji za którą płacisz co miesiąc nie mając z niej nic? Nie mam takich problemów. Dawno przestały być dla niej istotne.
Ona.
Chciałaby…chciałaby by zamknął jej dłoń w swojej dłoni. By odgonił czarne chmury. Czy słyszy te grzmoty? Te trzaski? Zobacz tę wichurę. Targa nią jak łódką na wodzie w czasie burzy. Wyciąga rękę prosząc by ją chwycił. Jego dłonie są duże, silne i sine. Leżą nieruchomo pod kołdrą. Wywracam się. Ostatnią rzeczą, którą widzi jest błysk. Świadomość, że ręce, które tak kochała teraz są niewrażliwe na wszystko. Nie widzi już nic. Słyszy tylko jego cichy oddech łapczywie chwytany przez bawełnianą poszewkę wielkiej poduszki. Nawet ona, zwykły wyrób pozbawiony uczuć, ma dziś pierwszeństwo w dotyku jego ust. Niczym kochanka do której ucieka się przed marudzącą żoną.
Uszy wypełnia jej woda. Światło zgasło, burza cichnie, spadam na dno.
On.
Rankiem wraz ze wschodzącym nad lasem słońcem i pierwszymi pomrukami leniwie sunących samochodów otwiera oczy.
Wyciąga ręce spod kołdry, kładzie dłonie na brzegu łóżka i zsuwa gołe stopy, które witają się z puchatym dywanem. Wstaje, ciągle plecami do niej.
Mimo, że jego oczy dopiero zaczęły rejestrować rzeczywistość serce wypełnia nieposkromniona duma. Znów się nie poddał. Nie uległ. Na twarzy pojawia się uśmiech. Delikatny jak promień słońca, które właśnie wstało. To takie męskie. Takie żałosne. Tak lubiła jak się uśmiechał. Ale nie tak. Tego uśmiechu nienawidzi.
To on wywołuje grzmoty i gradobicia. Przewraca drzewa i zrywa dachy. Topi wszystko co tak ciężko budowali. Dlaczego?
Odwraca powoli głowę. Myśli, że znów tam jest. Zwinięta w kłębek w starym szlafroku po ukochanej babci.
Albo zasnęła wtulona w paczkę chusteczek kupionych na promocji. Jego piękne kąciki wędrują jeszcze wyżej, w poczuciu wyższości.
A może…Może znajdzie kolejną butelkę by sobie pożywać przy kolejnej okazji?
Jakie to proste. Jakie to żenujące. Wino jako zaproszenie na randkę. Wino z kwiatami na pierwszą rocznicą. Wino z kolacją by świętować jej sukces. Wino z pierścionkiem. Wino do filmu, obiadu, przed seksem. Win było więcej niż okazji.
Jego ciało wykonuje obrót o sto osiemdziesiąt stopni.
Łóżko jest gładkie jest lustro. Na poduszce nie ma nawet jednego jej włosa. Dotyka z niedowierzaniem pościeli. Chłodna. Kołdra leżąca obok nie okrywała dziś żadnego ciała. Nawet przez chwilę.
Uśmiech na jego twarzy zgasł. Jakby ktoś wykręcił żarówkę. Halo, proszę pana pobudka!!!
Zakłada kapcie , jego oczy rozszerzają się jak po 10 espresso. Okrąża łóżko i zapada się kolanami w miękki dywan po jej stronie łóżka.
Wkłada rękę pod drewnianą ramę. Jego palce dotykają każdego kawałka podłogi. Wpatrując się w ślubne zdjęcie wiszące nad łóżkiem, nie mogąc znaleźć tego co tak bardzo chciałby znaleźć, robi się czerwony na twarzy.
Nie ma! Nawet małej pieprzonej butelki, nie ma! Jej obraz w jego oczach pada. Teoria o prostactwie płynącym z kieliszka do ust runął wraz z doskonałym nastrojem.
Wstaje. Z niedowierzania jego powieki przyspieszają, a obraz dociera do mózgu niczym przyspieszony film. Bzdura – uspokaja sam siebie. Kieruje kroki do swoje biura i podchodzi do sejfu. To jest jego małe Las Vegas. Wstukuje kod, a potem dotyka palcem czytnika. Patrzy na zgromadzony arsenał kolorowych tabletek i pieniędzy. Wszystko tak jak leżało, w idealnym porządku, nietknięte. Jego język mieli ostatnią kroplę śliny w ustach, nie może jej przełknąć. Patrzy na dłoń spoczywającą na pliku banknotów i dostrzega lekkie drżenie. Zamyka sejf i pośpiesznie wychodzi z pomieszczenia.
Szafa.
Ostatnia szansa, ostatnia …nadzieja. Staje przed szafą. Tą samą, którą wybierali wtedy salonie. Pamięta ten dzień dokładnie. Śmiała się tak głośno, że przechodzący obok ludzie patrzyli ze zdziwieniem. Odgarniał jej włosy z policzka i karku całując bezwstydnie wśród niemych mebli. Mruczał do ucha obietnice koronkowych nocy przyprawionych waniliowym dymem. Zamykała oczy i opierając głowę o jego bark odpływała. Jej mięśnie na przemian sztywniały, drżały i odprężały się pod spadającą falą słodkich wyrazów.
Słyszy bicie swego serca głęboko w uszach. Wali jak młot. Strużka potu spływa tuż za nimi. Nerwowo ją wyciera. Zaciska zęby tak mocno, że przygryza język. Żuchwa rytmicznie pulsuje.
Zaczyna żałować tych wszystkich słów. Popatrz na siebie.– chwycił ją niby od niechcenia za biodro. Czy ty się jeszcze mieścisz w tę sukienkę, którą ostatnio kupiłaś? Nie powiedziała nic. Znowu?! – podnosił głos widząc nowy wzór na paznokciach. Nawet to ładne nie jest.– odpychał jej dłoń nim zdążyła powiedzieć, że to dla niego. O dzisiaj czerwone! Tylko nie śpiewaj tak głośno jak ostatnio, bo głos masz słabiutki- śmiał się widząc jak wyjmuje butelkę wina kupioną do niedzielnej kaczki.
Palce zwijają się w pięści. Uderza w skrzydło szafy trafiając wprost na brzeg półki. Nie musi jej wcale otwierać. Jest pusta.