
Odkąd się dowiedziałam tydzień temu, że przyjeżdżasz mój świat stanął na głowie.Ty i te Twoje niespodzianki! Oszalałam. Cieszyłam się jak dziecko. Tak dawno się nie widzieliśmy. Każdy samolot na nie niebie był Twoim w nadziei, że może szybciej już do mnie lecisz. Stałam i machałam, zakrywając oczy przed słońcem. Wieczorem, wiele razy patrząc przez okno, gdy widziałam lecące punkciki bałam się, że wylądujesz, a ja nie usłyszę Twojego telefonu. Ale nie. Jak zwykle w Twoim kalendarzu wszystko pod kreskę. Nie ma mowy by coś wydarzylo się wcześniej lub później.
Mamma mia!
Ledwo zdążyłam by wyszykować coś ekstra. By znów Ci oczy błyszczały. Byś znów szeptał mama mia! I wreszcie nastał ten giorno! Już nie lunedi , a jeszcze nie fine settimana. Nasze ukochana kawiarnia w centrum miasta. Nasza ulubiona godzina, gdy większość zawałowców jest al lavoro i siorbie pewnie 2 kawę w biurowcach. Ale nie my.
…w tych pięknych szpilkach…
Wchodzę przez szklane drzwi w tych pięknych szpilkach, które mi ostatnio przywiozłeś. Jeszcze nie umiem w nich chodzić, ale kiedyś się nauczę. Już mnie widzisz z daleka i ja Cię widzę. Widzę jak się uśmiechasz. Tej spódnicy jeszcze nie widziałeś.
…już mnie nie obudzisz.
Idę, kroczę, prawie biegnę, bo ta cholerna spódnica tylko po to byś ją jak najszybciej zdjął. A ja już bez Twych ramion nie wytrzymam.Widząc Twoje brązowe oczy czuję, że zaraz zabraknie tchu i się uduszę. Padnę przed stolikiem i już mnie nie obudzisz.
Twoje spojrzenie…
Czekasz. Siedzisz w wielkim kawiarnianym fotelu i patrzysz. Obejmujesz mnie wzrokiem, mój biegochód. Moje stopy zakleszczone w tych włoskich cudach, moje łydki w pięknych pończochach i uda ściśnięte materiałem ołówkowej spódnicy. Twoje spojrzenie spaliłoby samego Diabła. Pali to co ja mam pod spódnicą.
Zamykam oczy.
Nawet nie siadam. Zdejmuje swój boski kapelusz, nie patrząc jak frunie wprost po Twych kolanach na podłogę. Rzucam Ci się na szyję jakbyś wstał z grobu. Patrzę Ci uważnie w oczy i milczę. Zakładam Ci włosy za ucho. Są takie miękkie, tak delikatne. Nic nie mówię i Ty nic nie mówisz. Chylę się by znów Cię poczuć. Zamykam oczy.
-Długo leciałeś? – całuję Twoje ucho.
-Do Ciebie zawsze krótko. Stygnie. –odszeptujesz.
Spoglądam w stronę stolika. Stoi. Jak zwykle z fikuśnym wzorkiem z mleka wymalowanym przez baristę. Dla siebie bierzesz sempre czarną espresso. Mówisz, że to takie niemęskie, te wszystkie pierdoły na górze.
-Kochanie to takie romantyczne – śmieję i pluję pianką.
– Widzę. – uśmiechasz się widząc białe kropki na mojej spódnicy.
…Twoje perfumy
Nie pytam o lot, bo mamy na to za mało czasu. Nie pytam o pogodę, bo każdy widzi co za oknem. Nie mówię, że kocham Twoje perfumy – przecież to wiesz. Nie muszę nawet pytać jak seksowna jest ta spódnica, którą zaraz zdejmiesz. Szkoda czasu. A czas – jak zawsze powtarzasz w godzinach pracy – czas to pieniądz.
-Nienawidzę Cię. –
– Wiem. I za to Cię kocham. –
Spoglądasz na zegarek. O! Już czas. Patrzę na swoją filiżankę w której z wzorku niewiele co pozostało. Wstaję. Siadam Ci na kolanach.
-No rozpinaj!- mówię tonem rozkazującym.
Rozsuwasz zamek bardzo delikatnie i rozchylasz nogi.
-Chciałbym Cię trzymać na kolanach całe życie. – mówisz do moich pleców.
-Będziesz, bo tak chcę.- wbijam Ci paznokcie w uda.
Opierasz się o moje plecy i domykasz nasze zamki. Całujesz mnie w plecy.
TWÓJ FILM.
– Co chciałaś mi pokazać? –
– Chodź. – daję Ci rękę i prowadzę.
Jedziemy windą na drugie piętro. Jesteśmy tu całkiem sami . Pusty, chłodny, długi korytarz, a w nim kabiny z kanapami i telewizorami. Wrzucisz monetę i oglądasz co chcesz
– Nie, nie na to mnie na mówisz. Nie mam teraz czasu.- ciągniesz mnie w stronę windy.
– Namówię. – ściskam mocno Twoją dłoń i idziemy do ostatniej kabiny.
Kochasz więc idziesz. Stajemy przed ostatnią kabiną. Nową i błyszczącą. Wygląda jakby dopiero ją przywieźli.
– No wrzucaj. –mówię.
– Ona jest jeszcze nieczynna. Zobacz. Nic się tu nie świeci. –pukasz w automat, dotykasz klawiszy.
– Wrzucaj. – powtarzam.
Wrzucasz monety. Automat odpala, lampki zaczynają mrugać, a na wyświetlaczu leci pasek z napisem TWÓJ FILM.
Patrzysz na mnie zdziwiony, a ja się uśmiecham.
-Co to jest? – pytasz.
– Chyba najwyższa pora się przekonać. – chwytam Cię za rękę i odchylam kotarę.