
Lwia zmarszczka.
Że idzie starość pierwszy raz boleśnie uświadomiłam sobie gdzieś w połowie tego roku. Patrząc w lustro dostrzegłam lwią zmarszczkę, dwie pionowe kreski między brwiami.
To straszne – pomyślałam. Chwyciłam brwi i zaczęłam naciągać skórę.
No tak – przebiegło mi przez głowę.
Lata lecą – uniosłam brwi do góry. Zmarszczki poziome całe szczęście nie zarysowują się jeszcze tak wyraźnie. Dobrze, że jeszcze za często się nie śmieje, bo zapewne moje oczy oplatałaby już gęsta sieć drobnych linii.
Choć nigdy nie lubiłam robić sobie zdjęć teraz już wprost nie mogę na siebie patrzeć. Nie lubię tego całego ustawiania się do zdjęć, a teraz zajmuje mi to jeszcze więcej czasu. Dobrze, że jest możliwość robienia zdjęć czarno-białych, bo dla mnie tylko one mają jakiś swój urok i tylko na nich jeszcze jakoś wyglądam. Niedługo pewnie będę musiała dorzucić jakieś filtry by móc zmienić zdjęcie profilowe na Facebooku, bo już ostatnio miałam spory problem z wyborem.
Jak widać czas nie oszczędza nikogo. Mimo codziennej pielęgnacji skóry i używania kosmetyków przeciwzmarszczkowych przynajmniej od lat 3 procesu starzenia się nie da się zatrzymać.
Dużo zrobiło samo życie. Nerwy odcisnęły się głęboko między oczami. Za każdym razem jak spojrzę w lustro czy patrzę na zdjęcia sprzed dwóch – trzech lat załamuję ręce.
Mimo, że jestem bogatsza o doświadczenia których wcale bym nie chciała mieć, poprawiła mi się figura, oczy zgasły , a ta cholerna zmarszczka doprowadza mnie do szału.
Nad uśmiechem staram się ostatnio pracować 😉.
Dentysta.
Kolejnym momentem, gdy uświadomiłam sobie, że tak to już chyba ten moment była wizyta u dentysty.
Oprócz standardowego przeglądu przemiły pan doktor wygłosił wykład na temat pielęgnacji zębów. Że za mocno myję. No pewnie, że za mocno. Z braku czasu najczęściej. Że bardzo niedobrze to robi na moje dziąsła i szyjki. Że jak będę tak dalej robiła na starość – no właśnie na starość czeka mnie … i tu nastąpiła przerwa w transmisji.
Pojawił się czarny ekran. Za chwilę zobaczyłam siebie z góry. Mimo dokładnego mycia zębów przez całe życie siedzę na kanapie przed TV i nie mogę japy otworzyć, bo wyziera z niej pustka. Nagroda za właściwą pielęgnację przez lata.
Potem nastąpiło wznowienie sygnału pytaniem jakiej szczoteczki używam.
-No tej….SENSODYNE- odpowiedziałam. https://www.sensodyne.pl/produkty/szczoteczkadozebow/gentle-extra-soft/
-Bardzo dobrze- odparł pan doktor.
-Ale jakiej?-
-Miękkiej.-
-A nie myślała Pani o przejściu na elektryczną?-
O nie. Kiedyś próbowałam. Nie dałam rady nawet tygodnia. Myślałam, że się zastrzelę podczas szczotkowania. To zdecydowanie nie dla mnie. Te ruchy i nuda towarzysząca tej czynności doprowadzały mnie do obłędu.
-Proszę o tym pomyśleć- pan doktor spojrzał mi głęboko w oczy.
-Zwykłą szczoteczką nie dotrze Pani tak do ostatnich zębów jak elektryczną.-
-O siet.– pomyślałam. Znów zamajaczyła mi wizja bezzębia. Doktorze help!😁
-Nie, nie ta opcja odpada-powiedziałam.
-Co jeszcze mogę zrobić?-
-To może płyn do płukania?-
-No to już prędzej.Spróbuję.-
-Czy Pani zaciska szczęki?- Chryste, co to za pytanie.
Przebiegłam szybko myślami przez ostatnie dni. Czy ja zaciskam zęby? No zaciskam. Najczęściej jak mnie ktoś wkurwi. A, że lata lecą, stresu jakoś nie ubywa to i pewnie zaciskam częściej.
-No…- przyznałam ze wstydem.
-No właśnie. To bardzo niedobrze. Zjada Pani zęby.-
Że co?!Zjadam zęby?! Tego już było jak na jedną wizytę za dużo.Więc albo zeżrę z nerwów swoje zęby sama albo mi wypadną od życia w pędzie, prędkości szczoteczkowych ruchów i braku szczoteczki elektrycznej. Załamka po całości. No cóż.
Listerine.
Wychodząc z gabinetu trochę się podłamałam. Dogania mnie PESEL- przebiegło mi przez myśl. Mimo, że wciąż czuję się młoda duchem dentysty nie oszukam 😅.
Pognałam czym prędzej do Rossmanna po płyn. Jak zwykle mając wybór wpadłam w konsternację. Dreptałam od jednego krańca półeczki do drugiego. Rząd kolorowych cieczy może i wygląda ładnie, ale co tu dla siebie wybrać?
Na żadnym opakowaniu nie było napisane wybierz mnie to nie odsłonią Ci się szyjki i nie wypadną zęby.
Ręce mi opadły, postawiłam koszyk i zaczęłam czytać etykiety. Potrzebowałam produktu z prawdziwego zdarzenia. Biorąc do ręki butelkę numer pięć wydawało mi się, że to jest właśnie to czego potrzebuje moja jama gębowa.
Wieczorem po umyciu zębów popatrzyłam sobie głęboko w oczy, wzięłam butelkę do ręki i pomyślałam :”No to chlup.” I …Ta…Weź to ku**a odkręć!😜
Namocowałam się z nakrętka dobre dziesięć minut mimo instrukcji obsługi na.
Następny szok przyszedł po pierwszym kielichu.
Myślałam, że wyżre mi gębę. Jak tak wygląda starość to sorry. Paliło, piekło, język stawał kołkiem.Chyba wolałabym wypić pół litra bez popity.Serio.Przetrwałam. Trzymam się dzielnie, płucze już ponad tydzień.
Od wizyty staram się mocno pilnować. Gdy tylko czuję, że moja górna szczęka niebezpieczne zbliża się do dolnej wkładam między nie język. Nie chce zjeść sobie zębów.
Czas na drzemkę:).
O tym, że ponad wszelką wątpliwość starość co raz wyraźniej łapie mnie za fraki ostatecznie przekonałam się wracając ostatnio z pracy.
Jadąc pociągiem do domu złapałam sobie drzemkę. Właściwie standardzik. Któż nie lubi przyciąć komara po pracy. Spało mi się bardzo przyjemnie. Poczułam jak mój podbródek delikatnie chyli się ku dekoltowi.
Następnie zadziałało prawo grawitacji -tak sobie to wytłumaczyłam 😉Szczęka rozwarła się. Chyba musiałam mieć w głębokiej dupie to co pomyślą inni, bo spałam dalej. Obudził mnie dopiero wyciek.
Po moich ustach, wprost na mój dekolt ściekała ślina. Oplułam sama siebie przez sen. Nim otworzyłam oczy, jeszcze chwilę przytrzymałam zamknięte powieki modląc się w duchu by nikt nie widział mnie w takim stanie.
To jest ten dzień. Odwróciłam głowę, spojrzałam przez okno i otarłam szybko usta. Trochę mnie to przeraża. Co będzie następne.
Dobra droga.
To co się dzieje z moim ciałem wraz z każdym upływającym dniem wprawia mnie czasem w zakłopotanie, bo gdzieś tam w głębi serca czuję się jakbym wciąż miała dwadzieścia lat. Jednak upływający czas dobrze robi na stan mojego ducha.
Zwyczajnie mam coraz bardzie wyjebane. Coraz mniej przejmuję się głupotami. I to jest PLUS czasu, który nie stoi w miejscu. Dziś liczy się dla mnie to by żyć spokojniej, bo mam dla kogo. By kochać. By realizować siebie. By w tym pojebanym świecie nie dać się zadeptać i robić to co mnie uszczęśliwia.
Idę teraz dobrą drogą.