Często w niedzielę dopadają mnie różne refleksje. Dziś położyłam się spać o drugiej w nocy patrząc się tempo w ścianę w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, które dręczy mnie już ładnych kilka lat. Wraca często jak bumerang w różnych sytuacjach. Czy prawdziwa przyjaźń istnieje?
Z wiekiem, z przykrością zaczynam stwierdzać, że nie. Że prawdziwych książkowych przyjaźni nie ma, są tylko bliższe i dalsze relacje. Że świat tak bardzo schodzi na psy, ale ludzie są tak coraz bardziej skurwiali i interesowni, że nie zależy im na tzw. przyjaźni z prawdziwego zdarzenia. Byle wyciągnąć od człowieka tyle ile się da i samemu nie dać nic w zamian. Często nie chodzi tu bynajmniej o rzeczy materialne. Że chyba nie ma ludzi z którymi wiążemy się na całe życie i na których możemy przez to całe życie polegać. A jeśli już są to naprawdę WYBITNE jednostki.
Analizując to w jaki sposób człowiek staje się człowiekiem – rodzi i wzrasta wśród innych człowieków- wydaje mi się, że najtrwalsze relacje nawiązuje się w okresie wczesnoszkolnym. To samo miejsce zamieszkania, to samo podwórko, klasa, ławka szkolna, często zajęcia pozalekcyjne. Ilość wspólnie spędzanego czasu łączącego się często ze wspólnymi zainteresowaniami ma duży wpływ na trwałość tych relacji. Owszem, dużo zależy zapewne od wychowania. Żyjemy w takich czasach, że zdarzają się domy trochę „inne” w których liczy się to, gdzie i ile zarabiają rodzice dziecka. Wydaje mi się jednak, że w dalszym ciągu są to ewenementy. Dla dzieci wszak pieniądze mają wartość drugorzędną. Ważny jest dobry kompan do zabawy.
Z moich przyjaźni szkolnych niewiele się ostało. Dzięki Facebookowi mam okazję zobaczyć jak ktoś teraz wygląda, czym się zajmuje, czy urodziło mu się dziecko czy kolejny rok spędza wakacje na Teneryfie. I za to wielkie dzięki Marcowi Zuckerbergowi. Za Facebooka, który połączył ludzi mimo dzielący ich setek kilometrów. Z naturalnych względów w innym wypadku nie byłoby obecnie możliwe nawet wysłanie kartki na święta. Czasy, w których jak śpiewali Skaldowie ludzie pisali listy, minęły bezpowrotnie. Dziś Facebook umożliwia mi i miliardom innych ludzi na świecie kontakt z przyjaciółmi z dzieciństwa.
Następnym etapem nawiązywania relacji międzyludzkich było wejście w stały związek. Gdy nawiązujesz bliską relację z drugim człowiekiem mimochodem wchodzisz w jego/ jej towarzystwo. Mimo, że czasami nie zostaniesz zaakceptowany to jesteś już zwykle w takim wieku, że nikt Ci tego wprost nie powie. Możesz zwyczajnie, naturalnie wycofać się sam np. dając trochę wolności swojej połówce by sama spotkała się ze „swoim” towarzystwem. Ja też w takie towarzystwo nowe weszłam. W „spadku” po mężu otrzymałam Jego najlepszego przyjaciela, który był z Nim do samego końca. Bardzo mądrego człowieka, który mimo dzielących nas kilometrów potrafił odnaleźć się w sytuacji. Który do dziś potrafi zadzwonić z zapytaniem co słychać. Po tym poznaje się prawdziwych przyjaciół. Po tym poznaje się ludzi z klasą.
Równolegle z wchodzeniem w związki ma miejsce rozpoczynanie następnego etapu edukacji jakim są studia/ szkoły policealne. Odkąd pamiętam wszystkie moje znajomości pozaszkolne to znajomości z ludźmi niewiele a czasem i sporo ode mnie starszymi. Na studiach nie było inaczej. Znajomości z ludźmi starszymi mają wiele zalet. Mają oni inne patrzenie na świat. Wiele już widzieli, pewne sytuacje są już za nimi. Posiadają dużo życiowej mądrości. Zawsze lepiej czułam się w ich towarzystwie. Zawsze uważałam, że mimo swoich dyskotekowych odstępstw od normy (hłe, hłe, hłe) mam trochę starą duszę. Może dlatego z rówieśnikami mi jakoś nie po drodze. I tak po studiach też zostały przy mnie takie dobre dusze, które w ważnych chwilach potrafią mną potrząsnąć. I w sumie to Bogu dzięki. Czy komuś tam innemu…
Kolejnym rozdziałem w naszym życiu, gdy pojawią się nowe osobistości jest zmiana miejsca zamieszkania. Kończąc studia, wchodząc w związek małżeński, rozpoczynając karierę na drugim końcu kraju itp. życie zwyczajnie zmusza nas do zmiany jakim jest wylot z rodzinnego gniazda i wtopienie się w „nowe”. „Nowe” to przeprowadzka wiążąca się ze zmianą otoczenia i towarzystwa.
Ten etap też już za mną, ale i następny przede mną. Czy dobrze mnie życie rzuciło ? Myślę, że tak. Wiem, że gdy przyjdzie mi spakować manatki parę tych znajomości przetrwa. Los ofiarował mi naprawdę fajnych ludzi o czym miałam okazję się przekonać w pierwszym momencie po śmierci męża, w drugim, gdy wyszłam ze szpitala. Bezinteresowność. Słowa wsparcia. Takie „drobnostki” mające wielkie budujące znaczenie dla człowieka tkwiącego w wielkiej życiowej przepaści. Bo przecież człowiek załamany nie wyjdzie na ulicę i nie będzie krzyczał- tu jestem , czy ktoś mnie kurwa słyszy?! Dobrzy ludzie odezwą się do nas sami. I to zostanie im odnotowane. Na pewno, gdzieś tam na górze też 🙂 Gdy znajdujemy się na życiowym zakręcie część ludzi zwyczajnie nas opuszcza. Z różnych względów. Bo przestaliśmy być potrzebni. Bo przestaliśmy być wystarczająco zabawni. Bo mamy mniej czasu zajęci lawiną problemów, które nas przygniotły. Bo nie możemy już nic im załatwić. Bo…wiele jeszcze innych. Takim ludziom nie zostawiłabym nawet psa pod opieką. Po tym poznaje się ludzi. Po tym poznajemy z kim tak naprawdę mamy i mieliśmy doczynienia. Ktoś kto opuszcza nas w najtrudniejszym momencie nie jest wart ani chwili naszego zaintersowania. Naszego wysiłku, uwagi, czasu. Szkoda energii na takich ludzi. Nawet jeśli refleksja przychodzi z czasem nauka płynie z tego twarda, mocna i niepodważalna. Tego się nie znajdzie w żadnym poradniku profesora psychologii.
Dziś kolejne rozdziały przede mną. Mam nadzieję, że i nowe ciekawe znajomości. Generalnie to lubię ludzi choć czasem mnie wkurwiają a ja ich 🙂 Ale takie jest życie. Podobno jak Ci na kimś nie zależy to się z nim nie kłócisz. I ja się pod tym podpisuje.
Z niedzielnymi pozdrowieniami….
#Facebook #przyjaźń