Sufit. Ściana. Sufit. Ściana. Sufit. I tak od 40 minut. Za oknem powoli zaczyna się przejaśniać. Nie ma sensu już leżeć. Z oczami wbitymi w sufit. Albo w ścianę. Popatrzyła na zegarek – 5 :48. Właściwie to tak naprawdę może już wstać. Podeszła do szafy i wyciągnęła szufladę z bielizną. Krytyczne spojrzenie uśmierciłoby nawet i tak nieżywe majtki. Co to w ogóle jest? Jakaś inna epoka, jak ze spadku po prababce co miała wyjątkowo kiepski gust. Zrezygnowana przysiadła na podłodze. Czy to naprawdę takie ważne? Jakie gacie mam na dupie? Jeszcze raz zajrzała do środka. Tak. Alleluja! Wiwat zakupy sprzed pół roku. Leżą biedne, ani razu nie zakładane. Czarne, delikatne, koronkowe. Z tyłu zamiast materiału paski łączone świecącymi kamykami. Jak to można nosić, pomyślała kupując je. Ale były tak śliczne, że aż same rwały się do torebki, jakby wołały „Zabierz mnie, weź mnie !”. Więc kupiła i … zapomniała o nich … na śmierć. Bo dla kogo tu nosić taką bieliznę? Przecież nie będę się wygłupiać i dupą kręcić przed lustrem. Ale dziś…Dziś je założę. Dla odwagi. Przecież zawsze powtarzał „ Z gatunkiem męskim tylko wtedy wygrasz, gdy czujesz się pewnie. A kiedy czujesz się pewnie? Sama sobie odpowiedź na to pytanie”. A ona zawsze czuła się mocniej, gdy była dobrze ubrana i umalowana. Jeszcze reszta garderoby i może iść wziąć prysznic.
Co ja mu właściwie powiem? „Dzień dobry. Nie było mnie 2 lata. Ale wróciłam.” „Witaj. Zacznijmy od nowa. Ten odpoczynek był nam potrzebny.” Odpoczynek ??? Tego by chyba największa kretynka nie wymyśliła. „Powiedz, że się cieszysz. Przemyślałam i już wiem. Nie ważne co będzie, ważne, że razem.” Lepiej. Jeszcze muszę to „jakoś” dopracować. Woda lała się strumieniami na pobudzone ciało, a serce biło coraz szybciej. Tak właśnie zrobię. Trudno, to jest ostatni dzwonek. Dla mnie. Bo on… On jak będzie chciał to sobie przygarnie niejedną. Naprawdę nie wiem jak on to robił. Może i miał trochę pieniędzy, bo miał, nie da się ukryć. Jednak wcale nie był taki zwracający na siebie uwagę. Wprawdzie wysoki, ale uroda dość pospolita, delikatne rysy twarzy, niebieskie oczy i włosy przyprószone lekko siwizną. Niby nic szczególnego. A lazły za nim jak za księdzem na procesji. Wszystkie, bez wyjątku. Wprawdzie na krótko, bo elegancko je odprawiał, ale jednak.
To chyba ten głos. Widziała reakcje kobiet nie raz jak zaczynał mówić. Wystarczy, że powiedział w sklepie ”Dzień dobry.”, a ekspedientka prawie eksplodowała. Albo wtedy jak płacił za bilety w kinie. Obserwowała tę małolatę jak wzięła od niego kartę. Dopiero, gdy zapytał czy wszystko w porządku, ocknęła się i włożyła ją do czytnika. To była jak magia.
Stała zamyślona pod prysznicem. Pora się zbierać. Chciała być pierwsza. Chciała być przed nim. Chciała na niego czekać. I tak nie zje śniadania, emocje są zbyt duże. Może chociaż herbata? Żeby nie zemdleć w autobusie pełnym ludzi. Chwyciła ręcznik i wytarła dokładnie rozgrzane ciało. Nasmarowała je balsamem. Jaśminowym. Obrzydliwym. Jak dla niej. Dla niego najcudowniejszym zapachem na świecie. Cała butelka. Zawsze stała cała. Wymieniała ją tylko jak kończyła się data ważności.
Wstawiła wodę na herbatę i spojrzała na zegarek. 6:30. Robiło się późno. Jak chce być pierwsza musi się śpieszyć. Wyciągnęła malutką kosmetyczkę. Postawiła na stole lusterko. Popatrzyła na swoją zmęczoną twarz. I jakąś nową zmarszczkę na czole…Czas nie stoi w miejscu, niestety. Wyjęła kredkę i tusz. Popijając gorącą, gorzką herbatę malowała oczy. Od razu poczuła się lepiej. Herbata rozgrzała ściśnięty żołądek, a widok idealnie zrobionej kreski poprawił jej znacząco humor.
Założyła kurtkę i buty. Spakowała do torebki perfumy, które od niego dostała. Ostatni raz sprawdziła czy ma portfel i dokumenty. Otworzyła drzwi i wyszła na klatkę.
– Jak dobrze, że Panią widzę! – usłyszała za plecami. Boże, to znowu on… Sąsiad z góry molestuje ją odkąd w zeszłym roku zaniosła mu ciasto w święta.
– Mam dla Pani nową karmę do przetestowania. Z łososiem. Dużo białka, małe chrupeczki, w sam raz dla takiego kotka jak Pani.- wyszczerzył zęby w kolorze miodu. Fuuu. Pomyślała patrząc na niego. Tyle razy już mu mówiła, że Zbigniew uciekł.
– Panie Filipie, ale ja już nie mam kota. Zbigniew uciekł. – nie miała siły po raz enty tłumaczyć mu całej historii jak to się stało, że szanowny kocur wziął i przepadł.
– Wróci, na pewno wróci. – poklepał ją po przyjacielsku po plecach. „Jezu, zaraz mi plecy odbije.” – pomyślała.
– Dlatego zostawię Pani te smakołyki pod drzwiami. Albo nie – przyjdę wieczorem, bo jeszcze ta starucha z naprzeciwka weźmie dla tego swojego obszczymura. – Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. Sąsiad się zmieszał po czym szybko wyjaśnił:
– No tak, tak. Tej wiedźmy to obszczymur, widziałem nie raz jak sikał na klatce. Ten Pani to taki dobrze wychowany, zawsze się dobrze pod krzakiem chowa by go nikt nie widział.
– Bardzo intersujące, ale Panie Filipie ja – spojrzała na zegarek – bardzo się śpieszę.
– To ja nie zatrzymuje, oczywiście niech Pani leci. Choć tak miło się rozmawia…- spojrzał na nią mglistym wzrokiem. Zmusiła swoje usta by podniosły kąciki nieznacznie do góry i zbiegła prędko po schodach. Nigdy się już ode mnie nie odczepi. I bądź tu człowieku miły.
Dobiegła do przystanku. Jej autobus właśnie odjechał. Ciśnienie skoczyło jej do góry. Znowu zdemolowali cały przystanek i na próżno było szukać rozkładu jazdy. Wyciągnęła telefon i otworzyła stronę ZTM. Następny będzie za 7 minut. Nic nie zrobi, musi poczekać. Minuty wlekły się nieubłaganie. Ciągle rozważała co mu powie. „Wiem, że było Ci ciężko. Ale liczę, że to zrozumiesz. Nie ma drugiej tak wyrozumiałej osoby jak Ty. Teraz już jestem pewna. Zostanę.” Dobre. Właściwie to po co się rozwodzić. „ Jestem. Decyduj albo zostaje albo wychodzę.” Prościej, bez zbędnego tłumaczenia. Jej myślowe układanki przerwał nadjeżdżający autobus. Ledwo wsiadła do środka, taki był zapchany. Dosięgnęła ręką kasownika i z trudem skasowała bilet. Mężczyzna stojący przed nią odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem. Oho. Zaraz mnie zabije, pomyślała. Czemu ludzie są tacy niemili, zwłaszcza ci w środkach komunikacji miejskiej? Gęby jakieś takie ponure, wiecznie wykrzywione i pomarszczone. Dotknij kogoś przez przypadek to od razu Cię biorą za złodzieja. Ten świat schodzi na psy.
Patrzyła przez szparkę między wielkoludem a starszą panią z wózkiem na budzącą się Warszawę. Ile razy jechałam tą trasą do niego ? Ile kilometrów pokonałam telepiąc się autobusem? Nigdy mnie nie odwiózł. Zawsze mówił, że jak wychodzi to najlepiej mu się piszę. „Żeby Ci to najprościej wytłumaczyć. Rolnik dogląda swych upraw cały rok by później cieszyć się pięknym plonem. Jak jesteś u mnie robię wszystko by było Ci dobrze. Jak wychodzisz zbieram plon, owoc mojej pracy. Nie mogę tego zmarnować. Wtedy słowa same się układają, płyną, widzę to, czego wcześniej bym nie dostrzegł.” Rzeczywiście to było najprostsze wytłumaczenie. Bo nie zawsze rozumiała co się dzieje w jego głowie. Nie musiała. Kto dziś jest wstanie zrozumieć pisarza, poetę, filozofa, wykładowcę, pana profesora…? Oni chyba sami siebie nawzajem nie zawsze rozumieją. Może dlatego od roku niczego nie publikował. Może dlatego, gdy weszła na stronę uczelni by upewnić się czy dalej wykłada pod jego nazwiskiem pogrubionymi literami widniał wyraz „URLOP”.
Wielkolud burcząc przepraszam przepchnął się do wyjścia. Obraz powiększył się. Zobaczyła znajome alejki i sklepy. Autobus powoli docierał do celu. Nerwowo spojrzała na zegarek. Wysiadła. Szybkim krokiem przemierzała ulice wyłożoną kocimi łbami. Nie miała zbytnio wprawy w chodzeniu w butach na wysokich obcasach, ale dziś prawie frunęła. Szła z wprawą modelki, a stukot zmieniający się w kamienną muzykę dodawał energii i pewności siebie.
Stanęła pod jego klatką. Szyld pod domofonem świadczył, że dalej jest tu jego samotnia. 7:50. Za chwilę powinien tu być. Jest. Zmierzał w jej kierunku, ale jeszcze jej nie widział. Szedł powoli, z papierowym kubkiem w ręce. Gdy dotarł do drzwi wyciągnął klucze i otworzył je szeroko. Przepuścił ją bez słowa. Nic nie mówiąc poszła za nim na górę. Weszli razem do mieszkania. Kawa. Zrobię sobie kawę. Udała się do kuchni. Wszystko stało tak jak dawniej. 4 kubki, 4 talerze, 2 miski. Noże, łyżki, widelce, łyżeczki razy 4. W szafach podstawowe artykuły: herbata, kawa, cukier, paczka makaronu i ryżu. W lodówce oprócz światła serek do smarowania pieczywa, 3 jajka, wędlina i ogórek. Gdy stała przy czajniku poczuła jak dotyka jej karku. Wyprostowała się jak struna. Wystarczyło by musnął ją palcami, a czuła jakby ktoś puścił przez jej kręgosłup prąd z całego miasta. Zanurzył nos w jej włosach i zaczął je całować. Chciała się odwrócić, ale położył swoje dłonie na jej dłoniach opartych o blat. Poddała się. Dotknął jej bioder i przesunął rękami po pasie w poszukiwaniu zapięcia paska. Rozpiął go, a ona zsunęła spodnie. Wtedy sam odwrócił ją do siebie i patrząc na jej w pół przymknięte oczy powiedział: „Myślałem, że się nie doczekam.” Podniósł ją jak dziecko i zaniósł do niewielkiej pracowni w której stała kanapa żalu. Tak – żalu. Na niej po wypiciu butelki whisky sypiał jego najlepszy przyjaciel, gdy łapał doła po kolejnym nieudanej randce. Nikt inny z niej nie korzystał. Położył ją na niej i delikatnie zaczął rozpinać guziki jej koszuli. Wyciągnęła ręce by przyciągnąć go do siebie, ale ponownie ją powstrzymał. Drżała. Uśmiechnął się. Jego głowa spoczęła na jej brzuchu. Wsłuchując się w bicie jej serca ręką bawił się jej piersią. Tylko on dotykał tak jej piersi. Nie gniótł, a głaskał, nie ściskał , a formował na nowo. Drugą ręką zsunął jej bieliznę, palcami zgłebiąjąc jej największą tajemnicę. Doskonale wyczuwał moment kiedy przerwać by dać jej najwięcej przyjemności. Już dłużej nie mogła wytrzymać. Ujęła jego twarz w swoje ręce i zaczęła go łapczywie całować. Tym razem jej nie powstrzymywał. To on poddał się temu co ona chciała zrobić. Jej paznokciom, palcom i ustom.
-Znowu uciekniesz?- zapytał. Zakryła mu usta ręką.
-Ty wybierzesz. A teraz zamknij oczy.- powiedziała, a on był już daleko.
#profesor #opowiadanie