
– Wiesz tak czasem sobie myślę, że dnia mogłoby nie być.-
-Nie być? –
-Tak.-
-Dlaczego?-
-Bo dzień to hipokryzja Boga.-
-Naprawdę tak myślisz?-
-Tak. Po co Bóg dał człowiekowi słońce? –
-Żeby się cieszył?-
– A cieszysz się słońcem?-
Zamyśliłem sie. Nigdy się nad tym za bardzo nie zastanawiałem.
– Czasem. Pewnie czasem, tak.-
-No właśnie. Natura mami nas swym dziennym światłem. Obiecując radość, ciepło i dobroć. Uśmiech ludzi, tym, że jak wstaniesz nowy dzień będzie lepszy, piękniejszy, że coś zmieni. Będzie nowe otwarcie, spotka Cię coś pozytywnego. Prawda jest jednak zwykle bolesna. Podcina ten prezent zapakowany w promyki dziecięcej bajki. Dni są takie same. Słońce świeci, nic się nie zmienia, a obietnica spełnienia, że gdy otworzysz oczy świat będzie piękniejszy rozpływa się jak wczorajszy sen.-
-Stąd to umiłowanie nocy?-
-Tak. Bo jeśli istnieje siła wyższa, to noc jest dla człowieka prawdziwym od niej podarunkiem.
Nocą dzieją się rzeczy niesamowite. Rodzą się sny z których można tworzyć baśnie i piękne opowiadania. Można żyć w świecie nierealnym, kreować go wedle własnych potrzeb. Nikt nie zrobi Ci krzywdy, jesteś bezpieczny. Możesz zawsze powiedzieć komu chcesz i co chcesz, bez patrzenia na to co ktoś sobie pomyśli, bo masz to zwyczajnie w dupie.-
Zaśmiałem się.
-Tak. Nocą częściej usłyszysz szczery śmiech na pustkowiu, niż za dnia w tłumie. Nocą spokojnie możesz patrzeć w niebo szukając spadających gwiazd bez obaw, że ich światło uszkodzi Ci oczy. Czy to nie kolejny dowód?-
– W sumie to racja. Opalenie też szkodzi skórze, a spadające gwiazdy mogą spełniać życzenia.- zerknąłem na swojego czerniaka z którym walczę od lat.
Sowa.
– Czasem myślę, że mógłby być sową.-
-Sową?- zaskoczyły mnie te słowa.
-Tak, sową. Spałbym cały dzień nie patrząc na kretynizm tego świata. Budziłbym się nocą, siedziałbym sobie w lesie na gałęzi jakiegoś drzewa i w blasku księżyca patrzył. Wdychałbym tę unosząca się ciszę, chłoną spokój, rozmyślał. Jakby mi się samotność znudziła wtedy bym pohukiwał. Huczałbym cicho, ale leśne echo działałoby jak dyskotekowy bas. Szybko odnalazłbym drugiego nocnego marka.
Podziwiałbym chodzące nocą po lesie zwierzęta. Obserwował ich gonitwy. Wiesz, że czasem trenuje?- spojrzał na mnie wyczekująco.
-Co trenujesz?- w niecałe dziesięć minut zaskoczył mnie więcej razy niż nie jeden człowiek przez całe życie.
-Wytrzeszcz oczu.-odparł całkiem poważnie.
-Widziałeś kiedyś oczy sowy? Jakie są wielkie? Czasem tak patrzę na ludzi. Wpatruję się w nich jak sowa w ciemność nocy. Nim z ich ust wypełznie bełkot ja już wiem z kim mam do czynienia. Rzadko się mylę. Kto wie, może kiedyś będę sową. Wtedy poczuję prawdziwą wolność.-
-A teraz jej nie czujesz?-
-Wcale!- stary aż krzyknął i uderzył pięścią w stół.
-Wcale, cholera wcale jej nie czuję!-
-Ale przecież masz wszystko.- oniemiałem.
-Tfu…- stary splunął na nowo położoną posadzkę.
Duszę się.
-Nie mam. Duszę się. Dusi mnie ten świat. Ta jaskrawość idiotów myślących, że są mądrzejsi niż ten ptak na gałęzi. Dusi mnie brak szczerości. Czy widziałeś kiedyś nieszczere zwierzę?
-Chyba nie.-
-Zwierzę albo kogoś lubi albo nie. Od razu wyczuwa zagrożenie. Walczy albo ucieka. I słusznie. Lepiej unicestwić wroga w porę chroniąc własne życie, które ma jedno i zwykle krótkie lub zwyczajnie odejść. A mówi się, że człowiek jest taki mądry. Człowiek to jedno z najgłupszych zwierząt. Żyje często w niezgodzie z samym z sobą często jak przysłowiowy baran. Gorzej…jak ameba.
-Wracając do nocy…-
Rozwinąć skrzydła.
-Noc…To nocą myśli płyną leniwie w kierunkach za dnia niemożliwych. Daje westchnienia kochanków, tych prawdziwie spełnionych. Z dala od ciekawskich spojrzeń – wolność. Spadają więzy w które wiąże nas chory świat za dnia.
Gdyby jeszcze tak umieć posiąść ten spokój i ptasią mądrość nocnego króla lasu. Móc rozwinąć skrzydła by w chwili nudy czy zwątpienia przemierzyć setki kilometrów. Pozbyć się myśli niechcianych, wskoczyć w wiatr, który przeniesie w odległy świat.-
-Przecież wszystko zawsze można zmienić –
Stary spojrzał na mnie z ukosa.
-To frazes. Ludzkość wiele takich wymyśliła i wymyśli. Nie, przed wszystkim nie da się uciec, nie wszystko da się zmienić. Nie wierz w ułudę, którą sprzedaje Ci świat.-
-Za wiele rzeczy próbowałem zmienić za dnia. Nigdy mi nie wyszło. Wszystko co dobre, nawet doskonałe w mych oczach, działo się i nabierało żywotności, gdy gasła ta cholerna niebna żarówka. Powiem Ci – do szczęścia mi już jej nie potrzeba.-
-I co z tym teraz zrobisz?-
Ja już to wiem.
-Nic. Ja już to wiem. Podłość dnia przekuwam w sukces nocą. Możesz przyjąć ode mnie tę radę jak od dobrego przyjaciela.- uśmiechnął się do mnie składając podpis na ostatniej kartce dokumentu.
Idąc uliczką widziałem jak w mieszkaniu na wysokim czwartym piętrze krząta się powoli starszy mężczyzna. Chodzi powoli, zapala duże świece i przysłania okna chroniąc się przed ostatnimi mackami dnia próbującymi dorwać się do jego duszy.
Stanąłem na chwilę i włączyłem dyktafon. Jego ostatnie słowa odsłuchałem wiele razy.
-Gdzie stoisz debilu?!- usłyszałem za plecami krzyk, a potem dwóch pędzących rowerzystów próbujących mnie wyminąć.
Z zaskoczenia dyktafon wypadł mi z rąk na trawnik. Podniosłem go z ziemi. Był cały. Gdy przecierałem go dłonią nad moją głową zaświeciła latarnia.