
To już trzeci raz w tym tygodniu. Zwykle tego nie robię. Ty wiesz co lubię najbardziej. Ale teraz Ciebie nie ma. Otwieram zamrażalnik i wyjmuje prostokątne pudełko. Wyjmuję miskę i biorę łyżkę, którą zwykle jem rosół. Największa z szuflady. Wbijam ją w zamarzniętą mieszankę odtłuszczonego mleka cukru, syropu glukozowego, emulgatorów, barwników, tłuszczu kokosowego i innych. Wbijam ją z taką siłą z jaką łamałeś mi wiarę i nadzieję. Głęboko i mocno. Wyciągam łyżkę z lodową, kolorową górą. Biały kawałek. Szczyt . Niewinność, delikatność, wszystko co najpiękniejsze. Tak było przez pierwszy miesiąc.
Fajny facet.
Gdy przyjechałam do Ciebie do pracy to miała być zwykła rozmowa o pieniądzach. Kredyt czy pożyczka.
– A może zastanów się jeszcze ? – mówiłeś.
– Za dwa miesiące będziemy mieli lepszą ofertę.-
Potem zaproponowałeś, że odwieziesz mnie do domu. Zacząłeś pisać. Różne rzeczy.
Dzień zaczynałam z Twoim „Dzień dobry”, a kończyłam często nad ranem, często z tekstami typu „Chciałbym Cię mieć…Dobranoc Piękna.” Czas służył Twojemu pisaniu. Mijały tygodnie, a Twój warsztat się rozwijał. Rosła moja wiara w człowieka. I nadzieja. Że gdzieś, tam, wcale nie na Marsie, żyją mężczyźni, którym się chce. Popatrzeć na kobietę nie przez pryzmat darmowej pomocy domowej. Pod płaszczykiem słodkiego uśmiechu, paru ociekających wymuszonymi komplementami zdań i jednego zdechłego kwiatka ciągną do łóżka przy pierwszej lepszej okazji. Gdy wreszcie się spotkaliśmy byłeś taki…normalny. Taki prawdziwy. Twój uśmiech był szczery, a ja płakałam ze śmiechu słuchając Twoich opowieści. Tamtego wieczoru byłam szczęśliwa.
Pomyślałam Fajny facet. Zaprosiłam Cię do siebie. Chodziłam po sklepie godzinę dłużej niż zwykle. Myślałam co będzie Ci smakowało. Wkładałam i wyjmowałam różne rzeczy. Dziś wiem, że nie warto było. Ale wtedy …Chciałam, żeby było przyjemnie. Wydawało mi się, że coś sobą reprezentujesz. Jakbym mogła wywiesiłabym Twoje zdjęcie w centrum miasta z napisem OMIJAĆ Z DALEKA! Niestety nie mogę.
Nasze pierwsze chwile po kolacji były jak ta lodowa biel. Słodkie i czyste. Schowałeś moją rękę w swojej i pocałowałeś ją. Przytuliłam się do Ciebie, a Ty kołysałeś mną delikatnie. Z niczym się nie śpieszyłeś i mimo, że widziałeś mnie pierwszy raz nago moje ciało reagowało na Twój dotyk jak na dawno niewidzianego kochanka.
Miodowy miesiąc.
Nasz pierwszy miesiąc był po prostu nienormalny. Dziki i szalony. Był trzydniowy wyjazd na Kubę. Gdy jechaliśmy na lotnisko nie powiedziałeś mi nawet, gdzie jedziemy. Włożyłeś mi zatyczki w uszy, oczy przewiązałeś opaską i tak zaprowadziłeś do samolotu.
Wylądowaliśmy późnym popołudniem. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Zewsząd dobiegał mnie język hiszpański. Kiedy brałam prysznic przed kolacją wszedłeś do mnie i zacząłeś mnie obejmować.
– Dziękuję.- tuliłam się do Ciebie, a woda płynęła po naszych ciałach.
– Za co? –
– Za to, że mnie tu zabrałeś. –
– A gdzie ja Cię zabrałem ?- droczyłeś się ze mną.
– No tu. Jest tak pięknie –
– Tu to znaczy, gdzie? – nie dawałeś za wygraną.
– No jak to, gdzie. Do Hiszpanii- klepnęłam Cię w tyłek i zaśmiałam się.
– Nie zgadłaś.-
Zrobiłam wielkie oczy. Przestawałam cokolwiek rozumieć.
– To gdzie jesteśmy?-
-Dowiesz się po kolacji.-
Byłam zmęczona, ale bardzo szczęśliwa. Było gorąco, ale powietrze inne niż u nas sprawiało, że temperatura była miłym dodatkiem obecnej pory roku. Nie zwalała z nóg, sprawiała, że chciało się żyć.
Po kolacji spacerowaliśmy po prawie białym, delikatnym i aksamitnym jak puder, ciepłym piasku. Woda była koloru takiego jak mają kredki w najdroższych zestawach malarskich. Odcienie turkusu, niebieskiego i granatu łączyły się niesamowicie z bielą fal, które rozmywały się na naszych stopach.
Trzymaliśmy się za ręce i szliśmy- do przodu. Co chwilę patrzyłam w dół by się upewnić, że moja ręka jest ściśle zamknięta w Twojej. Po półgodzinnym spacerze dotarliśmy do niewielkiego baru. Mimo wczesnej pory nie było w nim nikogo prócz barmana i jeszcze jednego mężczyzny.
Weszliśmy do środka, który ciężko było właściwie nazwać środkiem. Podest zbity z bali , bar również, parę powbijanych słupów połączonych kolorowymi lampkami. Niewielkie stoliki z trzcinowymi parasolami wyglądały obłędnie w tej wieczornej scenerii. Bezpośrednio przy ladzie stały wysokie taborety. Na barze stała już przygotowana podłużna skrzynka wypełniona lodem i dziesięcioma, może dwunastoma, kieliszkami z koktajlami i drinkami. Obok leżało drewniane pudełko z cygarami. Teraz już wiedziałam, gdzie jesteśmy. Zrobiło mi się słabo. Spojrzałam na Ciebie i nie docierało do mnie, że jestem tu z Tobą teraz. A jednak to wszystko działo naprawdę.
– No i jak?- zapytałeś, gdy siadaliśmy przy barze.
– Nie mam słów, jest jak w bajce – nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. Niebo było usiane gwiazdami. Miliardem gwiazd. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. W dźwięki barowej muzyki wtapiał się odgłos leniwie sunących do brzegu fal. Kolorowe drinki zachęcająco wabiły do rozpoczęcia degustacji. Serce zwalniało i przyspieszało co chwilę od nadmiaru emocji.
Wziąłeś cygaro i za chwilę wydmuchiwałeś pierwsze kółka. Poprosiłeś barmana by opowiedział historię zmrożonego szkła i jego zawartości. Później wyciągnąłeś ze skrzynki drink o nazwie Mary Pickford, mieszankę białego rumu, soku anansowego i grenadyny i postawiłeś go przede mną. Sam rozpocząłeś podróż przez kubański alkoholowy świat od tradycji i klasyki zanurzając usta w Cuba Libre.
Po trzecim drinku, gdy moje stopy same wybijały rytm o barowy stołek powiedziałeś:
– To już najwyższa pora.- i poprosiłeś barmana by zaprosił do nas jedynego gościa obecnego w barze oprócz nas.
-Chyba nie idziemy jeszcze spać?- roześmiałam się nie za bardzo rozumiejąc co właściwie masz na myśli mówiąc, że to już najwyższa pora.
– Nie. Wieczór dopiero się zaczyna.-
Mężczyzna do tej pory siedzący z boku podszedł do nas i wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na Ciebie.
– Ten pan jest tu dla Ciebie. To jest Twój wieczór salsy. Dlatego się tak śpieszyliśmy. Idź. – i znów zaciągnąłeś się cygarem.
Barman włączył Glorię Estefan utwór Conga, a ja prowadzona przez kubańskiego mistrza salsy na wpół miękkich nogach sunęłam po parkiecie. Patrzyłeś na mnie jak początkowo niezdarnie powtarzam kroki, ale szybko zaczęłam łapać rytm i po drugiej piosence padły pierwsze oklaski – Twoje i barmana. Frunęłam w Twoje ramiona, ale nie dałeś się namówić nawet na jeden taniec.
– Przecież wiesz, że nie tańczę. To nie mój świat. –
Po dwugodzinnej lekcji i jeszcze jednym barwnym drinku wróciliśmy do pokoju. Byłam skonana. Alkohol przyjemnie tulił krew do snu. Moje stopy domagały się masażu po tańcach na belkowym parkiecie.
– Zatańcz dla mnie. – wyszeptałeś obejmując mnie w pasie.
– Tu?-
-Tak. Tu.-
– Teraz? – do tej pory spokojnie płynąca krew zaczynała przyspieszać. Budziłam się. Cała. Jak wulkan, który ma za moment wybuchnąć.
– Tak. Teraz.-
– Bez muzyki? –
– Nie, no z muzyką. Chyba sporo się dzisiaj nauczyłaś? – palcem zsunąłeś mi ramiączko sukienki. Drugie opadło bezwładnie samo, sukienka zsunęła się na podłogę. Stałam teraz przed Tobą w skąpym bikini wiązanym na sznurki.
– Zatańczę. Zatańczę tak jak jeszcze nikt nigdy dla Ciebie nie zatańczył. Zatańczę tak, że zapamiętasz ten wieczór do końca życia. – puściłeś muzykę, a ja weszłam na łózko i zaczęłam swoje pląsy. Nie wytrzymałeś. Napięcia, ruchów moich bioder, moich dłoni ściskających moje piersi i bawiących się moimi włosami. Gdy zaczęłam wylewać na siebie szampana wszedłeś na łózko uklęknąłeś przede mną i zębami rozwiązywałeś moje majtki. Dalej był już tylko kosmos i miliard wystrzałów.
Po nocnym deptaniu moralności wszelakiej pół dnia leżeliśmy w łóżku. Ja i Ty. Później było nurkowanie, niesamowite rafy koralowe i wraki hiszpańskich statków. A wieczorem…masaż. Miałam łzy w oczach, gdy wylatywaliśmy.
Dzwoniłeś co wieczór. Wpadałeś bez zapowiedzi. Rozbierałeś mnie w przedpokoju , nie zdejmowałeś nawet butów.
– Nie mam czasu, a muszę Cię mieć. Teraz. Natychmiast.- a mi drżały nogi na Twoich biodrach.
Szarość.
I nagle coś się zmieniło. Jak w następnej warstwie .Już nie było tak nieskazitelnie. Biel zaczęła szarzeć. Jak w lodach z ciasteczkami pojawiło się pełno okruchów szarej codzienności. Zniknął Twój romantyzm. A może wcale go nie było? Na początku zniknęło codzienne powitanie. Potem wieczorne rozmowy do rana. Jeszcze dzwoniłeś, gdy miałeś problem. Lub chciałeś pogadać, ot tak zwyczajnie. Tylko o sobie. Nie interesowało Cię to, że leżę w łóżku z gorączką. Gdy prosiłam byś przyjechał i zrobił mi zakupy powiedziałeś:
– Zobaczę.-
Zakupy zrobiła sąsiadka. Ugotowała mi obiad. Wyprowadziła psa. Już wtedy mówiła:
– Olej go. On nie jest Ciebie wart. –
Wiedziałam, że ma rację. Starałam się Ciebie tłumaczyć.
– Praca. – i kończyłam rozmowę.
– Jak się coś do kogoś, czuje to się przy kimś jest i można wszystko połączyć. A co on prezydent czy jak? – denerwowała się patrząc na moje czerwone nie tylko od gorączki oczy.
Tak bardzo mi zależało. Chciałam Ci zrobić niespodziankę. Przyjechałam do Ciebie do pracy.
– A co Ty tu robisz? – usłyszałam w Twoim głosie zniecierpliwienie.
Zobaczyłam jak spadam. Jak mój ideał Ciebie rozpierdala się o bruk. Kuba wybuchła w mojej głowie. Zabrakło mi tchu. Zabrakło mi śliny w ustach. Czekałam na Czekałem na Ciebie , a w między wierszami usłyszałam Spadaj.
– Nie chce już ani kredytu ani pożyczki. Zmieniam bank.- wysapałam i czułam jak ręce drżą mi w kieszeniach tak jak kiedyś drżały mi nogi od Twojego dotyku. Odwróciłam się i odeszłam.
Obiecywałam sobie nigdy więcej, dla Ciebie zaryzykowałam. Mówią, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Kto nie ryzykuje śpi spokojnie. Ja nie śpię odkąd przestałeś pisać.
Wychodząc z nowego banku wpadłam wprost na Niego.
– Może kawa?- zapytał.
– Może nie tylko – odpowiedziałam, bo coś mi mówiło, że właśnie ruszam w kolejną podróż. Już nie z Tobą. I nie na Kubę.