
Sklep.
Co drugi, trzeci dzień się tam pojawiał. Chociaż tak naprawdę nie musiał. Przychodził po standardowe bułki i mleko. Czasem zatrzymał się gdzieś między lodówką obdarzając ją wzrokiem niepochlebnym -znów nie było w niej nic nowego -a półką z napojami. Zwykle po pierwszym spojrzeniu w blady chłód maseł i jogurtów, odwracał się od nich próbując znaleźć trochę słońca na obrazkach kolorowych kartonów z sokami. Wyciągał wówczas do nich rękę. Brał ten, który najbardziej mu pasował. Oglądał go dokładnie, czasem odwracał by zobaczyć czy szczelnie opakowanie jest szczelnie zamknięte po czym wzdychając cicho odstawiał go.
Widział ją już z daleka. Szła szybko szukając czegoś w kieszeniach. To dziś -myślał.
Chwyciła za klamkę „jego” sklepu. Energicznie. Przy takim odrzucie drzwi wpuściłby przynajmniej ze trzech potencjalnych klientów.
Nie zdążę -przemknęło mu przez głowę. Choć ciągle chodził krokiem sprężystym i szybkim jak na jego wiek, nogi szły wolniej niż biegły myśli.
W ostatniej chwili złapał za klamkę. Brakowało paru milimetrów i wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Zdążyłem -uśmiechnął się do siebie. Poczuł jak przez jego ciało przebiega ciepło zostawione na klamce przez jej rozdygotaną dłoń.
Drzwi zamknęły się na tyle cicho, że nikt nie zauważył, że wszedł .
Stała przy lodówce. Włożyła do koszyka kanapki i rozejrzała się.
Stojąca za kasą młoda dziewczyna rozmawiała z dostawcą. Śmiała się głośno i tempo. Starała się zrobić wrażenie na mężczyźnie, który wcale nie był nią zainteresowany. Potrzebował pogadać i wyrzucić trochę czasu w jakikolwiek sposób by dzień pracy minął szybciej.
To na niej utkwił jej wzrok. Patrzyła na ten obrazek i nie wiedziała czy już ma podejść czy czekać aż ta dwójka skończy te pseudo amory.
Stał przy półce z alkoholem i słuchając toczących się rozmów patrzył na butelki.
-No i wiesz. Wtedy on, a ja potem…- dziewczyna za kasą, złapał ręką blat i śmiejąc się zgięła w pół.
-Niemożliwe-kręcił głową z udawanym niedowierzaniem. Wcale nie interesowało go co się wydarzyło w jej życiu w ciągu ostatnich 24 godzin. Patrzył ukradkiem na zegar wiszący na ścianie za nią, tuż pod sufitem. Ze spokojem. Miał jeszcze czas, nigdzie się nie śpieszył. Mógł słuchać jej pierdolenia jeszcze długo.
Kawa.
Postawiła swój koszyk na niewielkim blacie. Wyciągnęła kanapkę.
-…i jeszcze kawę .-
Kasjerka trzymając się za brzuch z niezadowoleniem zeskanowała produkt.
-To tam-wskazała gdzieś regał prostując palec i dźgając powietrze prawie przed jej nosem, mający skierować jej oczy w stronę półek ze słoikami z kawą.
-Gdzie tam?-
Dostawca oprzytomniał pierwszy.
-Pani chodzi o kawę na wynos.-
-A o taką… –
Dziewczyna zamknęła oczy. Ostatkiem sił patrzyła na bezmózgowie przed nią stojące.
-To musi sobie pani kubek wziąć.-jej twarz rozświetlił uśmiech. Już na nią nie patrzyła. Jej wzrok gonił po dostawcy przyglądającemu się podeszwom swoich butów.
-I tak sama mam sobie zrobić?-
-Anka, pozwól na chwilę.-
Zza zaplecza dobiegło przeciągane „zaraz”. Po chwili wyłoniła się postać nieduża i gruba. Krocząc powoli między półkami lekko posapywała. Stanęła z ulgą przy dziewczynie.
-Coś się stało?- spytała.
-Pani nie umie kawy sobie zrobić -jej usta wygięły się w linię mająca robić za uśmiech.
-Można tu gdzieś usiąść?- spytała klientka.. Odpowiedziała jej głucha cisza. Dostawca spuścił głowę uciekając przed wszystkimi kobiecymi oczami, które go otaczały. Próbował się nie roześmiać.
Anka wzięła kubek i wyciągnęła rękę do klientki po paragon.
-Pani da.-postawiła kubek pod dyszą ekspresu, spojrzała na papierek i nacisnęła jeden z wielu guzików.
Dziewczyna podeszła do sklepowego okna, popatrzyła na poranny ruch niewielu par butów na chodniku i nagle wyszła.
Szybko podszedł do ekspresu, wsypał cukier do papierowego kubka i zamieszał płyn drewnianym patyczkiem. Zamknął pojemnik, chwycił go lekko drżącą ręką i wyszedł przed sklep. Chyba nikt nie zauważył jego obecności, może oprócz dźwięku dzwonka, który cicho zadzwonił, gdy zamykał drzwi.
Wyszedł na zewnątrz i zaczął się rozglądać. Dziewczyna zniknęła za którymś z dwóch rogów starej kamienicy. Innej możliwości nie było.Nie dostrzegł jej obecności na żadnej z pobliskich ścieżek,a nie mogła odejść za daleko.
Zamknął oczy.Jej ciepła kawa ogrzewała mu przyjemnie dłonie.
–Skup się…– szepnął sam do siebie. Po chwili cofnął się i ruszył.
Zrobił parędziesiąt kroków po czym stanął przy ścianie budynku. Wyjrzał zza niego i wtedy ją zobaczył.
Chodziła od jednej do drugiej ławki rozmieszczonych od siebie w niewielkich odstępach. Dotykała ich, patrzyła na wnętrze swojej dłoni próbując dostrzec na nich ślady wilgoci i miejskiego brudu. Przy którejś z kolei ławce zrezygnowała. Stała i szukała czegoś.
Krawężnik.
W końcu podeszła do najbliższego krawężnika.
Nierówny od lat spędzonych w ziemi, niewysoki i krótki zbitek szarego betonu uznała za bardziej atrakcyjne miejsce niż brudne siedzisko o wiele młodszej ławki.
Postawiła na chodniku szeroką torbę. Usiadła. Wpierw po turecku, ale to nie była najwygodniejsza pozycja. Nawet jej niedługim nogom wysokość krawężnika uniemożliwiała zajęcie choć trochę wygodnej pozycji.
Wyprostowała je, a w pustej przestrzeni między nimi włożyła torbę.
Patrzył na nią jak nurkuje w głębinach materiału. Ruszył.
Gdy szukała otwarcia na opakowaniu niedawno kupionej kanapki, stanął przed nią.
-Dzień dobry- przywitał się.
Uniosła głowę z nad torby i spojrzała na postać, która niespodziewanie przed nią wyrosła.
Nieznajomy.
-Dzień dobry -odpowiedziała nieznajomemu.
-Proszę, chyba czegoś Pani zapomniała -wyciągnął do niej rękę z kubkiem.
Rozejrzała się ogarniając wzrokiem przestrzeń najbliższą jej ciału. Faktycznie, tak się zamyśliła patrząc przez sklepowe okno, że wyszła bez kawy.
Nawet nie musiała się schylać. Podszedł do niej, pochylił się i ujął jej dłonie w swoje zamykając w nich jeszcze ciepły napój.
Jego ręce miały bliżej nieokreśloną temperaturę. Nie były ani ciepłe ani zimne i miały dziwny kolor. Blady, prawie przezroczysty, a pogrubione od starości żyły wydawały się sztywne pod cienką powłoką skóry.
-Dziwne- pomyślała.
Popatrzył na nią jakby dobrze ją znał. Jak starzy przyjaciele, którzy nie widzieli się od lat.
-To chyba nie najlepszy pomysł siedzieć teraz na chodniku-spojrzał na zasnute chmurami niebo z których jeszcze niedawno padał śnieg z deszczem.
Grudniowy cement może i chłodził nieprzyjemnie jej tyłek zakryty spodniami, ale i tak wydawał się jej lepszą opcją niż drewniane, przesiąknięte wilgocią i omszałe ławki.
-Pewnie ma Pan rację. Jednak i tak jest on czystszy niż to- wskazała palcem na zgromadzone wokół nich ławki.
Roześmiał się .
-Zapewne. Ale wiesz… trzeba uważać- zawiesił głos.
-…bo można się…hę, hę- zrobił pauzę, przyłożył pięść do ust i zakasłał teatralnie -no wiesz, przeziębić się.
-Eee, chyba jednak nie. Przynajmniej spodnie będą czyste – po czym znów włożyła ręce do torby i wyjęła z niej sklepową gazetkę.
-Może i racja – uśmiechnął się widząc jak papier ląduje między jej tyłkiem a krawężnikiem.
Śniadanie.
-Coś się stało?-
Jeszcze raz starała mu się przyjrzeć. Niewysoki, ubrany w jesienny płaszcz, owinięty cienkim szalikiem w kratkę, mężczyzna koło osiemdziesiątki nie wyglądał groźnie. Zaczęła szukać w pamięci znajomych jej twarzy. Kogoś jej przypominał.
–Gdzieś już się spotkaliśmy -badała ruchy jego zmarszczek na starej twarzy. Westchnęla cicho i starała się uśmiechnąć.
-Życie -krzywizna ust mająca wyglądać jak próba uśmiechu wyglądała co najmniej śmiesznie, mimo, że wcale jej do śmiechu nie było.
-Nie martw się. Może spróbuję Cię rozśmieszyć?-
Milczała. Wyjęła kanapkę i wysunęła w jego stronę opakowanie.
-Może zjemy razem śniadanie?-pominęła odpowiedź na jego pytanie.
-Ja już jadłem, ale ci tutaj -wskazał na trzy grube gołębie i kawkę przepychająca się z krukiem -ci tutaj, pewnie nieodmówią.
Oderwała skórkę od chleba i zaczęła ją dzielić. Na pięć. Rzuciła ją w stronę ptactwa. Pędem ruszyły w stronę jej nóg. W całej tej walce o któreś już śniadanie widziała większość swojego życia. Dopóki nic się nie działo każdy dzień wykańczał ja montonią. Gdy przybierał nieoczekiwane zwroty chwiała się jak przepychyjące się ptaki. W nieustannej wojnie o lepsze jutro kołysała się próbując utrzymać równowagę.
-15 zł –
-Ale za co?-
-Za rozśmieszanie.-
-Niestety, tylko karta.-
Koła.
Włożył rękę do płaszcza. Podszedł do ściany budynku i zaczął rysować kredą koło.
-Co widzisz?-
Odwróciła się i spojrzała na rysunki.
-Koła.-
-Koła.-powtórzył za nią.
-A ile ich jest?-
-Trzy.-
-Bardzo dobrze! Umiesz liczyć.-
-Umiem.-
-To teraz uważnie się przyjrzyj. -każde koło zaczął ozdabiać kropkami i kreskami by choć trochę przypominały twarze.
-Ja umiem liczyć do trzech, a Pan umie rysować jak przedszkolak.-
-Nie ważne do ilu umiesz liczyć. Nieistotne jest to czy narysowane przeze mnie kreski mniej czy bardziej przypominają ludzkie twarze. Zwróć uwagę na to.-zastukał kredą obok pierwszego kółka.
Okrąg pociągnięty jednym ruchem ręki miał brzegi prawie idealnie równe mimo chropowatości ściany na której się znalazł. Miał już punktowe „oczy” i łuk wygięty w dół.
-To jesteś Ty .-
-Ja?-
-Tak, Ty.-
-No, pięknie -przełykana kanapka zatrzymała się w gardle i nie chciała ruszyć w dalszą podróż do żołądka.
-Ale można to szybko zmienić. Są dni, gdy wyglądasz tak.- kolejne koło zyskało swoją twarz. W miejscu ust pojawiła się cienka, prosta kreska. Przecinała prawie całą kredową buzię na wysokości, gdzie czasem pojawiają się dołeczki.
-Na pewno nie- odparła patrząc na tłukące się o ostatnie okruchy ptaki.
-Ależ tak. Ciebie takiej jest już więcej niż było kiedyś o takiej – zamknął pierwsza twarz w następnym kółku.
-A wiesz czego chcesz?-
-Wiem.-
-Wiem, że wiesz. Wiem to – trzecie koło dostało „prawdziwe” oczy i piękny uśmiech.
Popatrzyła na ścianę z powątpiewaniem.
-Tego się już nie da przywrócić.-
-Każda próba jest krokiem do przodu. I nawet jak się nie uda zostanie z niej coś dobrego by budować następne.-
Schowała głowę między nogami. Włosy w nieładzie zyskały ozdobę w postaci wplecionych w nie palców.
-Nie mam siły…-
Uklęknąl przy niej i dotknął jej ramienia.
-Masz.-
Patrzyli na siebie w milczeniu. Wstał i schował kredę do kieszeni.
-Miłego dnia. Powodzenia.-
-Dzięki. Wzajemnie.-odprowadziła go wzrokiem, aż do chwili, gdy zniknął za rogiem.
Wodziła wzrokiem za oddalającymi się ptakami. Obracała w dłoniach prawie już pusty kubek z kawą. Nagle zauważyła napis, który na pewno nie stanowił firmowego nadruku. Czarnym flamastrem, lekko pochyłym, drukowanym pismem ktoś napisał „WSZYSTKO SIĘ UDA 😉”. Wtedy wszystko ułożyło jej się w całość choć tak mało prawdopodobną.
Kubek z kawą niemo wypadł z jej dłoni i potoczył się w kierunku drugiego krawężnika. Wstała szybko i pobiegła za mężczyzną, który teraz wydawał się jej bliższy niż ktokolwiek inny.
Gdy minęła róg za którym zniknął zobaczyła tylko pustą przestrzeń między blokami -żadnych drzwi do klatek do których można byłoby wejść, miejsc parkingowych na których stałyby samochody do których można byłoby wsiąść i odjechać czy przejść między budynkami. Tym wejściem, który wszedł musiałby wyjść. Nie było innej opcji.
Stanęła i rozejrzała się. Spojrzała w górę. Przejaśniało się. Popatrzyła na ciągnący się przed nią gładki, świeży asfalt. Dostrzegła na nim kawałek kredy i napis. Podeszła zaciekawiona tym nowym odkryciem. „NIE SZUKAJ.WSZYSTKO JUŻ MASZ.”
Zgarnęła kredę z asfaltu i ścisnęła ją mocno w dłoni.
„WIEDZIAŁAM.NIE BĘDĘ.”-dopisała pod spodem.Schowała ją do kieszeni, ostatni raz spojrzała na napis i odeszła.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę. Zlecenia bywały coraz trudniejsze, ale jeszcze nie wypadł z obiegu, jeszcze czuł się potrzebny. Gdy rozpłynęła się za murami budynku, wsiąkł w ścianę. Dosłownie.