
Przez weekend usiłowałam nie zamarznąć. W sen zimowy nie zapaść. Chyba było blisko. Chociaż w domu buchał radośnie kominek i było ciepło momentami zastanawiałam się czy jednak nie zmieniliśmy adresu zamieszkania na jakieś koło podbiegunowe albo coś podobnego. Przed zapadnięciem w śpiączkę uratowała mnie tylko ciepła herbata i koc.
Góry.
Od nie pamiętam kiedy marzy mi się wyjazd w góry. Nie zimą. Choć zimowe widoki są piękne i zachwycające ilość wody, która wsiąka w ubranie i psuje mi fryzurę doprowadza mnie do obłędu.
Dziś naszła mnie taka refleksja: właściwie to po co mi góry? Zasypało nas tak na bogato, że śniegu jest pod dostatkiem. Tylko góry jakoś nie widzę 😜 Przy tempie pracy naszych drogowców zapewne to kwestia czasu…🤬
Wstaję sobie rano…
Wstaje sobie rano, robię kawę i włączam muzykę. Lecę pędem do drzwi by zobaczyć czy „coś” jest mnie wstanie zaskoczyć
w poniedziałek o 6.00.
Oczywiście. Jak co roku o tej porze wsie poboczne od gminy głównej zajebane po pachy w śniegu. Bo to przecież nie miasto główne, którym się gmina na Fejsie może pochwalić więc po kiego przysłać tu jakiś pług czy piaskarkę.
Trochę już na wpół ubrana na wpół w piżamie odkopuję samochód. Całe szczęście w tym, że nie mieszkam w bloku i po całej operacji stwierdzam, że to na 100% mój. Od wczoraj nic się nie zmieniło 😅 Odpalam te moje cztery kółka -niech się grzeje póki nieskończę się ubierać.
Nie mam czasu.
Pierwszy atak zimy zawsze jest taki. Nie mam czasu. Na bieganie po podwórku z łopata. Można w pośpiechu wywinąć orła.
Ja dziś pokaleczyłam kostki przy odśnieżaniu, parę razy straciłam równowagę i po wszystkim miałam tak mokre buty, że musiałam wybrać inne. Skończyło się tym, że jakieś 6 razy zgasł mi samochód w trakcie wyjazdu. Bywa.
Patrzę na zegarek.
Patrzę na zegarek. Już na pierwszy pociąg nie zdążę. Szans nie ma żadnych. Nie szkodzi. Wyrobię się na drugi – też zdążę do pracy.
Jadę sobie powoli tzn. jakieś 30-40 km/h, bo warunki pogodowe nie pozwalają na więcej. Nie zamierzam skończyć w rowie,
a rowów ci u nas dostatek.
Podziwiam widoki. Drzewa uginające się od śniegu. Puste ulice. Pojedycznych ludków machających na podjazdach łopatami. Obrazy uspokajające w trakcie spaceru, wręcz relaksujące.
Ale jak się człowiek śpieszy to go lekko trzęsie. Lekko, ale jednak.
„Ukochane” miasto.
Dojeżdżam do mojego „ukochanego” miasta. Warunki nie lepsze. Nagle moim oczom ukazuje się PIERWSZY TEJ ZIMY PŁUG!
Czuję jakbym sam Chrystus stanął na mej drodze. Jest wielki, zaśnieżony i jebutnie świeci.
…tak … pomyślałam sobie właśnie to 😆Ponowna kontrola czasu wskazuje, że drugi pociąg pozdrawiam już w myślach. A ten oto drogowy zbawiciel co to na asfalcie powinien pojawić się przynajmniej pół godziny wcześniej stoi dumnie przede mną w poprzek.
Niech to ch…😅
Jadę.
Ale jadę. Dzielnie prę do przodu. Sunę jak święty Mikołaj po śniegu. Zajeżdżam na mój ukochany wybudowany za jełro parking, a tam no cóż… Polska😜
O samochodach jeszcze ktoś pomyślał, bo przecież to one mają największy problem by się po nim poruszać. Powiedzmy sobie,
że odśnieżone.
Ale chodniki?
Po co ci człowieku chodniki? Brnij w zaspach, mocz buty, marznij i przeziębiaj się . A wszystko to w ramach tzw. radosnego zimowego gratisu czy też jakże modnej teraz inflacyji, bo przecież ceny biletów od niedawna poszły w górę o ok.50 zł!
Bo żeby tak ktoś ułatwił dojście do peronu, jakimś piachem sypnął czy coś to po co? No właściwie po co.
My master…
Więc przedzieram się. Jak Frodo po górach. Rzucam szybkie spojrzenia, wytężam słuch i wyczekuje głosu Goluma. Wśród śnieżnych, parkingowych zasp czuję się jak alpinistka, tylko gór ni ma.
Przemykam pod osłoną niby to już poranka, ale jeszcze nocy, by dotrzeć na peron z pełnym uzębieniem. Idę, lezę po jednych schodach, następnie po drugich, głowę unoszę, a tu sytuacja nie lepsza.
Widzę peron zasypany i jakąś ścieżynę wydeptaną przez pasażerów co to już odjechali.
Tu też nikt dupy nie ruszył by chodnik odśnieżyć, by się człowiek nie połamał, obuwia nie przemoczyl i w miarę dobrym nastroju tydzień zaczął. Jest tak przeuroczo, że można się zajeb🤬ć, bo albo człowieku wpadniesz w zaspę wysiadając albo się poślizgniesz wsiadając.
Rynce opadają.


Czy w tym kraju będzie kiedyś normalnie?
Pociąg nadkoming. O dziwo o czasie. Być może dlatego, że ktoś wziął i przygarnął sobie rozkłady jazdy? Wsiadam -wyglądam zapewne jak jakiś spóźniony bocian, bo me kroki są wyjątkowo długie wszak zamierzam w suchych spodniach dojechać do miejsca docelowego). Moszczę się. Już mi się nie chce przez okno patrzeć. Nie cierpię zimy w tym wydaniu.
Rafał – fenkju ju- very macz:)
To po to właśnie człowiek dyma taki kawał do roboty by płacić na tych co to podobno mądrzejsi są 😆 Zarządzać potrafią…Dziżys k@#a jego mać 😉
Nie wiem tylko czym, bo jak żyję rok rocznie ta sama historia – drogowcy zaspali, pługi nie wyjechały, nic nieodśnieżone, nic nie posypane, jedno wielkie ZERO.
Dojeżdżam do stolicy. Wysiadam. Dzięki Ci Panie Prezydencie za metro, chociaż normalnie do pracy dojadę.
W Warszawie jednak mieszkają ludzie, którzy wiedzą na kogo warto oddać swój głos.
Bo tu w Tłuszczu ekipa niezmienna od lat, wyjątkowo zadowolona z siebie i tylko tyle….porażka…
Z poniedziałkowym pozdrowieniami i ciśnieniem wyższym niż po espresso…

