– Jesteś idiotą – powiedział brat w 29 minucie rozmowy telefonicznej. Może i jestem. Ale czy każdy musi rozumieć kobietę?
Oczy.
Te oczy. Patrzą. Błyszczą. Widzisz w ich odbiciu siebie. Słońce wschodzące nad morzem razy dwa. Grzejesz się w ich blasku. Tydzień później widzisz w nich ciemność. Dno. Chmury . Studnie bez dna. Pustkę. Gdy wołasz nikt Ci nie odpowiada. Mija parę dni i zieleń zmienia się w granat. Widzę jak ocierasz dłonią w pośpiechu kolejną skaczącą po Twoim poliku łzę. Chciałbym na to nie patrzeć. Byłoby mi łatwiej. Nie musiałabym o tym myśleć. A tak? Liczę szybko w myślach. Pamiętam kiedy ostatni raz Cię dotykałem.
Środa.
To była środa. Wróciłem późno do domu. Pod miastem był korek jak nigdy. Trasę, którą normalnie pokonuję w czterdzieści minut dziś jechałem prawie dwie godziny. Pieprzone objazdy. Ciągle coś w budowie. Dobrze, że są pieniądze. Że się buduje. Już niebawem będę wracał do nas nie w czterdzieści minut a trzydzieści cztery, tak wyliczyli eksperci. To oznacza sześć minut więcej z Tobą. Sześć minut więcej dla nas.
Ta środa nie była zwykła środą. To była rocznica naszego pierwszego półrocza. Wiem, że to kochasz. Widzę to w każdym drgnięciu twojego policzka.
Gdy wpadam do Ciebie do pracy i zabieram Cię na szybką kawę. Gdy zdejmuje Ci spodnie tuż po kradnąc minuty w których mogłabyś zjeść hot-doga. Oddajesz mi to każdym ruchem palców. Każdym westchnieniem tłumionym w moją koszulę.
Chciałem by ten wieczór był taki sam. Na siedzeniu obok mnie leżały trochę przyklapnięte kwiaty. Tak, kwiaty. Bo dla Ciebie to właściwie wszystko jedno. Jeden czy pięćdziesiąt. Róże czy frezje. Nawet jak stanąłbym przed Tobą z kwiatkiem wyciętym z brukowca chwyciłabyś się za głowę doceniając pomysłowość. Tak bardzo nie liczyły się pieniądze. Tak bardzo liczyły się gesty. A ja …
Ojciec.
Tak mnie wychował ojciec. Mama była w domu zawsze na pierwszym miejscu. Dama. Królowa. Ręce jej całował, gdy stawiał teczkę po powrocie z pracy. A ona… Podnosiła jego głowę całowała go wpierw w czoło, później delikatnie muskała mu usta, ściskali się mocno i wtedy dopiero wołała nas. Tak jakby chciała nas uchronić przed tym jakże pięknym widokiem. A patrzyłem na niego każdego dnia. Syciłem oczy.
Marzyłem by moja żona czekała na mnie z taką cierpliwością, miłością i wytrwałością jak ona. Potem wpadaliśmy my. Ojciec patrzył najpierw na Bartka , potem na mnie. Nie musiał pytać. Wiedział kiedy żeśmy coś przeskrobali. Wtedy patrzył głęboko w niebo matczynych oczu, a ta kładła rękę na jego karku delikatnie go gładziła a drugą dłonią dawała znak, że to nic. Drobnostka. Naprawdę nie ma sprawy. Ale szczypańca w karczycho każdy z nas załapał.
Kwiaty.
…tak właśnie chciałem by było w moim życiu. Chciałem traktować moją kobietę tak, jak mój ojciec traktował moją matkę. Stąd te kwiaty. Nie tylko w tamtą środę. Patrzyłem jak więdną z każdą minutą w gorącu wpadającym przez szybę.
Dziś kwiaty to już nie te same rośliny co kiedyś. Gdy ojciec szedł do kwiaciarni dla Mamy po bukiet , najczęściej kolorowy jak z dziecięcej książeczki i pachnący jak wiosenna łąką, stał on tydzień w wazonie. Wszystkie kwiatki mniejsze i większe stały wyprostowane, żaden płatek nie opadł. Proces powolnego umierania zaczynał się zwykle wieczorem dnia siódmego. Choć Mama próbowała za każdym razem jeszcze je reanimować tym swoimi sposobami zaczerpniętymi z kartek wyrwanych z kalendarza nigdy jej się to nieudało.
– Zostaw Hanka przecież to tylko zielone badylki z kolorowymi łebkami – śmiał się ojciec patrząc jak Mama ze zmartwieniem napełnia wannę, a w ręce trzyma na wpół zwiędnięte kwiaty.
– Badylki! Ale piękne! Piękno trzeba chronić – mówiła. Wtedy on podchodził do niej, wyjmował je zieleninę z rąk, wkładał do wanny, obejmował w pasie i mówił:
– A ja? Mnie też byś tak reanimowała? – pytał całując jej włosy.
O ona śmiejąc się mówiła:
– Takiego brzydkiego kwiatka…No nie wiem musiałabym się poważnie zastanowić.
Lodówka.
Niecały rok później w gorący sierpniowy wieczór otwierając lodówkę, ojciec padł. Chwytając się za drzwiczki zdążył zduszonym krzykiem zawołać Bartka, którego dostrzegł kątem oka w przedpokoju. Ten , gdy zobaczył co się dzieje wybiegł szybko na klatkę i zaczął walić tak mocno w drzwi sąsiadki, że jego dwunastoletnia koścista pięść wpadła przez ich cienkie ścianki do środka.
Mama choć nie znała się wcale na pierwszej pomocy wpadła do mieszkania i patrząc na leżącego w małej, dusznej kuchni ojca padła na kolana i zaczęła go reanimować. Z zimną krwią. Z chłodem w oczach. Siłą i lekkością w dłoniach. Mimo, krzyżyka na piersi nie wzywała wcale Boga. Mówiła, a właściwe krzyczała:
– Dalej, dalej, wstawaj Janek, no dalej!
Gdy pogotowie przyjechało ona już siedziała w samej bieliźnie, ręce jej mdlały , a pot spływał po czole. Wtedy zrozumiałem czym jest siła miłości. Widziałem obraz małej, wątłej kobiety, która w ciasnym pomieszczeniu robi coś co jest ponad jej siły , na czym się kompletnie nie zna. Pompuje w człowieka całe swoje uczucie.
Powiedziała wtedy ojcu, że gdyby nie ten kalendarz z papieru makulaturowego nie wiedziałaby co robić. Że to tam wyczytała co robić, jak ruszać rękami.
– Wiesz Januś, może to głupie, ale ja ćwiczyłam – mówiła do ojca trzymając go za rękę, gdy ten dochodził do siebie w szpitalu.
– Co ćwiczyłaś? –patrzył na nią półprzytomnym wzrokiem.
– No te ruchy. Chciałam zobaczyć jak to jest. Jakby mnie coś tknęło. Wzięłam tego dużego miśka Daniela i tak go uciskałam. Jak tam napisali. –
Kalendarz.
Wtedy ojciec przestał się śmiać z matczynych kalendarzowych studiów. Gdy tylko wyszedł ze szpitala, poszedł od razu do księgarni. Pod koniec sierpnia ciężko było dostać kalendarz. A on znalazł. Duży. Kolorowy. Z fotografiami kwiatów. Kupił też książkę. Wydanie zeszytowe. Serce na okładce z poszarpaną linią. Pochyłym pismem nadrukowano „PIERWSZA POMOC”. Tak jej podziękował za uratowanie życia. Potem wyszedł na balkon i …zapalił.
Myślałem, że teraz to ona dostanie do zawału. Wyszła do niego, spojrzała wzrokiem tak palącym, jak słońce w lipcu.
– Ostatni – obiecał. Ręce na jej piersiach się rozkrzyżowały. I tak nie pali już od ponad trzydziestu lat.
Ten ostatni raz.
Ja też rzuciłem. Już jakiś czas temu. Nie było łatwo. Jednak zasady jakie wprowadzili w nowym budynku zdecydowanie mi pomogły. Odbijanie kart po każdym papierosie zaczęło mnie denerwować. Później stwierdziłem, że nie będę przyjeżdżał do pracy wcześniej by odpracować godziny spędzone w palarni.
Chipsy.
Potem zmieniliśmy samochód. Tak długo biłem się z myślami czy na pewno stać nas na ten właśnie samochód. To miał być nasz pierwszy wspólny poważny zakup.
Byłaś szybsza. Kluczyki zobaczyłem tydzień po urodzinach. Znalazłem je w paczce chipsów. Nie wiedziałem dlaczego nie chciałaś mi położyć głowy na kolanach tak jak zwykle to robisz, gdy oglądamy telewizję. Siedziałaś w kucki na kanapie i szeroko się uśmiechałaś. Spoglądałem na Ciebie co jakiś czas, ale nic nie mówiłem. A Ty szturchałaś mnie w rękę bym szybciej jadł, bo potrzebne Ci opakowanie. Oczy miałem coraz bardziej okrągłe ze zdziwienia, ale dzielnie jadłem. I sypało mi się z ust równo. Gdy ich dotknąłem ręka znieruchomiała mi w paczce. Jeszcze nigdy nic nie wygrałem, pomyślałem.
– Chryste…-szepnąłem.
– Co?- spojrzałaś na mnie.
Wyciągnąłem rękę z kluczykami.
– Boże Ewka, wygraliśmy samochód!!!- zacząłem krzyczeć.
– Nie..- nie zdążyłaś nic powiedzieć, bo już leżałaś na podłodze przygnieciona moim ciałem. Nie chciałaś psuć tej euforii, która mnie opętała. To napięcie było tak niesamowite, że zostawiło na Twojej szyi fioletowe ślady. Tego wieczora chyba milion razy powiedziałem jak bardzo Cię kocham.
Dopiero, gdy po wszystkim leżeliśmy na starganym wybuchem naszej namiętności dywanie, odwrócona do mnie plecami powiedziałaś cicho:
– a jesteś pewien, że wygrałeś ten samochód? –
Byłem półprzytomny. Moja ręka gładząca Twój bok znieruchomiała.
-Ewuś , no co Ty. Przecież widziałaś kluczyki.- jednak niecierpliwie czekałem na jej odpowiedź, bo może faktycznie coś mi się przewidziało.
– Widziałam. Ale jak one się tam znalazły? – dopytywałaś.
– Taka loteria. Idź spać. – odparłem.
Wtedy wstałaś, wzięłaś opakowanie do ręki i zaczęłaś je dokładnie oglądać. Obserwowałem każdy Twój ruch. Ruch nagiego, doskonałego ciała. Jak wstałaś, podeszłaś do kanapy, schyliłaś się by sięgnąć po foliową torebkę, która pofrunęła w górę, a później cicho opadła na podłogę. Patrzyłem na Twoje okrągłe pośladki ozdobione tatuażem. „.. kochaj mnie mocno…” .Jak mógłby Cię nie kochać, myślałem patrząc na napis, który za każdym razem budził we mnie tyle emocji. Już miałem wstać by znów go dotknąć ,gdy odwróciłaś się do mnie i powiedziałaś:
-Ale tu nie ma żadnej loterii.-
– Jak to nie ma? Niemożliwe – popatrzyłem na Ciebie z niedowierzeniem. Podałaś mi torebkę.
– Faktycznie – gniotłem folię w ręce nie za bardzo rozumiejąc całą sytuację. Ty już dłużej nie mogłaś wytrzymać. Widziałem zmęczenie wieczorną miłością, które zaczynało coraz bardziej malować się w Twoich oczach.
– A może to prezent…?- walczyłaś z kolejną falą nadchodzącego ziewania.
– Prezent? Kto robi takie prezenty?- wziąłem do ręki kluczyki, które spokojnie leżały na kanapie.
– Można mówić, że dasz komuś wszystko i nie zrobić nic. Można też dać komuś coś o czym naprawdę marzy. A o czym Ty ostatnio marzyłeś?- spytałaś.
Torba.
W tym momencie zgłupiałem. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. A jednak to się działo. Nie wiedziałem ile Ewa zarabia. Byliśmy ze sobą cztery miesiące, a właśnie zaczynała u mnie pomieszkiwać. Już wcześniej chciałem by się wprowadziła, ale ciągle słyszałem:
– Jeszcze nie teraz .-
Przyjechałem do niej któregoś dnia z małą torbą.
– A po co Ci ta torba ? –spytałaś.
– Pakujesz się – odpowiedziałem.
– Jak to pakuję się? Jedziemy gdzieś?- spojrzałaś na mnie zdumiona.
– Tak. Do mnie.- skierowałem swoje kroki do łazienki. Stanęłaś w drzwiach i dalej przyglądałaś się mi zdumiona.
– Ale ja się nigdzie nie wybieram. –
– Ale ja Cię zabieram – nie patrząc na Ciebie zacząłem pakować Twoje kosmetyki.
– Mi tu naprawdę dobrze –
– Ale mi niedobrze bez Ciebie – wstałem i poważnie spojrzałem Ci w oczy. Zamilkłaś.
Odwróciłaś się i wyszłaś do kuchni.
– Chcesz kawy? – Twój głos dobiegł do mnie zza ściany.
– Chcę – odpowiedziałem. Spojrzałem w lustro nad umywalką. Mój plan chyba właśnie runął, pomyślałem. Odłożyłem torbę i wyszedłem z łazienki.
– Dlaczego ? – patrzyłem jak zalewasz kawę wodą.
– Co dlaczego? –
– Dlaczego nie chcesz się do mnie wprowadzić –stanąłem przed oknem. Za oknem zaczynały kwitnąć bzy. Lubiłem ich wyjątkowy niebiesko-fioletowy odcień, ale ich nieznośny zapach wdzierał się w mój nos jak nieproszony gość. Teraz, gdy czułem rosnące we mnie napięcie przeszkadzało mi to jak nigdy. Zamknąłem okno i nasze spojrzenia znowu się spotkały.
– Dwa, no góra trzy dni.-
– Potrzebujesz trochę czasu na zastanowienie?-
-Nie. Będę u Ciebie dwa dni pod rząd. Trzy jeśli się mną nie zmęczysz. –
Całego Twojego mieszkania i tak bym nie zmieścił do tej małej torby.
– Nie zmęczę – zawsze to jakiś kompromis. Może potrzebowała jeszcze czasu. Może chciała przestrzeni. Może to za szybko. Wszystko tłukło mi się w głowie. Gdy kochasz nienormalnie najnormalniejszą kobietę w tym świecie pełnym nienormalnych ludzi chcesz ją schować i uchronić przed złem, które może ją spotkać.
Podeszła do mnie objęła mnie w pasie i przytuliła się jak dziecko. Dotknąłem ręką jej włosów. Były miękkie i takie…moje. Ich zapach utrwalił się już na mojej poduszce.
– Chyba…- zaczęłaś- …się nie zawiedziesz – dokończyłaś.
Już wtedy wiedziałem co chcesz powiedzieć. Pocałowałem Twoje włosy i powiedziałem:
– Na pewno nie.-
Ty i … ja.
– Jak mogłeś tego nie zauważyć?!- grzmiał mi do słuchawki Bartek. Nie zauważyłem. Byłem tak bardzo zajęty. Sobą. Choć wydawało mi się, że Tobą. Projektem jednym. Drugim. Wyjazdem. Patrzyłem jak siedzisz wieczorem i rozwiązujesz krzyżówki. Jak gryziesz długopis. Czarny, niebieski, czerwony. Jak rozkładasz farby i malujesz. Kwiaty.
Potrafiłaś nie odezwać się całymi godzinami, by potem przytulić się do mnie nocą tak bym nie usnął do pierwszego śpiewu ptaków.
Brałaś na kolana mojego królika i wciskałaś mu marchewkę do pyska nawet kiedy zaczynał już protestować.
– Zenon jedz! Przecież jesteś taki chudy- a on prawie przewracał się przez swoje sadło, tak go zdążyłaś spaść od początku kiedy się poznaliście.
Wydawało mi się, że jesteś szczęśliwa. A Ty gładząc królika i nieodzywając się godzinami trawiłaś to co od miesięcy męczyło Cię w pracy o której niechciałaś ze mną rozmawiać.
– Pieniądze. To po pierwsze. Satysfakcja. Drugie. Reszta się nie liczy- i temat się kończył.
– Wiesz naprawdę nie poznaje Cię. Kiedyś doszukiwałeś się drugiego dna w każdym uniesieniu brwi Marty, a nie zauważyłeś depresji w milczeniu Ewy – Bartek traktował mnie jak swojego studenta. Egzamin z psychologii oblałbym u niego na pewno. Jeszcze by mnie z sali na kopach wyniósł. Po tylu historiach ile wysłuchałem podczas naszych męskich wieczorów powinienem dostrzec to natychmiast. Ale…najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Sypialnia.
Wszedłem do domu było trochę po dwudziestej pierwszej.
Leżałaś na łóżku w sypialni. Przy łóżku paliła się nocna lampka, na podłodze leżała nowa książka. Może wszedłbym do pokoju później, gdyby nie Zenon. Nie wpuszczałaś go do sypialni. A teraz siedział sobie w najlepsze na Twoich plecach. Właściwie to drzemał. Ty i on. Nieruchomy posąg oblany romantycznym światłem.
Wszedłem do sypialni. Zgoniłem króla i dotknąłem Twojego ramienia. Bezwładne ciało wolno odwinęło się w moją stronę. Zamknięte powieki, otwarte usta, wilgotny od śliny policzek. Słaby, ledwo słyszalny świst, dawał nadzieję, że cofnę czas. Przed oczami przesunął mi się obraz Mamy reanimującej ojca. Ściągając Cię z łóżka potknąłem się o pustą butelkę po winie. Leżeliśmy teraz oboje. Ty nieprzytomna na plecach, ja na brzuchu z rozciętą wargą. Wysunąłem rękę po książkę. Leżało pod nią opakowanie tabletek na sen. Podniosłem się szybko i wezwałem pogotowie.
Marzenia.
Stoję na szpitalnym korytarz. Sam. Obok mnie nie ma nikogo. Chemiczne powietrze przesuwa się leniwie za moimi plecami. Siadam na krześle i znów wstaje. Patrzę przez szybę. Na Ciebie. Śpisz. Płuczą. Ciągle płuczą to co połknęłaś. Znów milczysz. Nie odpowiesz mi na wszystkie pytania, które chce Ci zadać. Nie wiem czy w ogóle będziesz chciała o tym rozmawiać.
Znowu siadam. Wyjmuje telefon. Mimo, że nie mogę się skupić, szukam. Przeglądam. Patrzę. Na chwilę się uspokajam.
I znów wstaje. Patrzę jak zmieniają Ci kroplówkę. Otwórz oczy, bym mógł Cię zabrać naszym samochodem tam, gdzie zawsze chciałaś pojechać. W góry.
#Góry #opowiadanie #kwiaty
