Przeglądam gazetę. Pobieżnie, jak zwykle, bo jest to prasa w której 70% informacji to głupoty typu, która gwiazda w co się ubrała lub z kim się przespała.
Ale w oczy rzuca mi rubryka w której czytelnicy zadają pytania prawnikowi. Czytelniczka pyta czy dziecku, które nie ma karty rowerowej, wolno jechać na rowerze lub hulajnodze? Dla mnie pytanie absurdalnie śmieszne począwszy od tego, że źle zadane . Od razu nasuwa mi się odpowiedź, że właśnie po to produkują rowery dla maluchów, by uczyć się jeździć po 10 roku życia. Prawnik jednak odpowiada w sposób profesjonalny😉, że od 1 stycznia 2022 roku obowiązują nowe przepisy, które pozwalają poruszać się pojazdami inne niż mechaniczne (czyli np. rowerem lub hulajnogą) tylko nastolatkom, którzy mają kartę rowerową. Natomiast dzieci do 10 roku życia mogą poruszać się po drogach rowerem lub na hulajnodze wyłącznie pod opieką osoby dorosłej. Za nieprzestrzeganie tych przepisów grozi grzywna do 1500 zł. Ogarnia mnie pusty śmiech.
Mieszkam w małej miejscowości pod Warszawą. Nie jest to typowa polska wieś, bo bydła tu nie uświadczysz jednak kurę jeszcze gdzie nie gdzie spotkasz 😊. Żyją tu zwykle rodziny wielopokoleniowe. Raczej nikt się nie wyprowadza. Sprowadza się za to wielu miastowych urzeczonych ciszą i spokojem. Lasem, widokiem zwierzyny na polu o poranku, powietrzem i prywatnością. Gdy jest się szczęśliwym posiadaczem prawa jazdy, mającym samochód, życie na takim odludziu nie stanowi większego problemu. Do pracy dojedziesz, zakupy zrobisz, do wszystkich usług masz normalny dostęp. Życie tutaj nie różni praktycznie niczym od życia w mieście.
Ktoś by pomyślał: „Rajskie życie, też bym tak chciał!”. Jednak każdy raj ma swojego węża.
Będąc rodzicem sprawa trochę się komplikuje. Są ludzie, którzy pracują w domu, ale są też tacy którzy do pracy dojeżdżają. Co zrobić z dzieckiem, gdy nie ma żłobka? Co zrobić, gdy liczba miejsc w przedszkolu jest ograniczona, a trzeba wrócić do pracy? Co zrobić, gdy dziecko musi pójść do szkoły do której droga to skromne 2,4 km z tzw. buta prowadząca m.in. przez tory kolejowe i trasę przelotową tirów???
Takich pytań nikt miejscowy tu praktycznie nie zadaje. Wiadomo, że w okresie żłobkowym dziecko zostanie z babcią lub mama zajdzie w kolejną ciążę i zostanie w domu. Do przedszkola rzadko, które chodzi, bo znów najlepszym opiekunem jest babcia. Jednak to się trochę zmienia. Młodzi ludzie zaczynają dostrzegać różnice w rozwoju dziecka chowanego przez dziadków a uczęszczającego do przedszkola. Do szkoły dzieci docierają tak jak ich rodzice i dziadkowie – na rowerze lub na piechotę. Szczęściarz z tego, kto może liczyć na podwózkę. Dzieje się tak dlatego, że dziadkowie zwykle są w takim wieku, że nie prowadzą samochodu i są w leciwym wieku. Rodzice zwykle dojeżdżają do miasta do pracy na 8 rano. Dziecko zostaje pozostawione samo sobie. Do szkoły dotrzeć musi – niezależnie
czy pada, jest zamieć, czy z nieba leje się żar. Jak to ma się więc do przepisów o których pisałam na wstępie? Wychodzi na to, że przepisy – mimo, że całkowicie słuszne – na terenach wiejskich nie mają żadnego zastosowania. Jest to tzw. martwe prawo. Dla nowoprzybyłych jest to ogromny szok. Dla mnie też był. Dlatego człowiek wpierw wspierany był przez dziadków, a następnie dziecko samo musiało nauczyć poruszać po drodze. Tak jest od dłuższego czasu i wedle przepisów byłabym już bankrutem, bo nie wpłaciłabym się na grzywny.
Jak dla mnie cała sytuacja jest cakowicie niezrozumiała i niedopuszczalna. Postanowiłam, że tyle ile mogę, tyle zrobię by sprawą zainteresować instancje wyższe.
W pkt. 2 i 3 art. 39 Prawa Oświatowego czytamy:
- Droga dziecka z domu do szkoły nie może przekraczać:
1) 3 km – w przypadku uczniów klas I–IV szkół podstawowych;
2) 4 km – w przypadku uczniów klas V–VIII szkół podstawowych.
- Jeżeli droga dziecka z domu do szkoły, w której obwodzie dziecko mieszka:
1) przekracza odległości wymienione w ust. 2, obowiązkiem gminy jest zapewnienie bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu dziecka albo zwrot kosztów przejazdu dziecka środkami komunikacji publicznej, jeżeli dowożenie zapewniają rodzice, a do ukończenia przez dziecko 7 lat – także zwrot kosztów przejazdu opiekuna dziecka środkami komunikacji publicznej;
2) nie przekracza odległości wymienionych w ust. 2, gmina może zorganizować bezpłatny transport, zapewniając opiekę w czasie przewozu.
Przepis jest o tyle absurdalny, że po pierwsze segreguje dzieci – dla jednego dziecka mieszkającego 3 kilometry od szkoły trzeba by było zorganizować transport, ale już dla kilku dzieci mieszkających 2,5 kilometra od szkoły – nie. Żenada i brak jak jakiegokolwiek pomyślunku.
Po drugie, daje Gminom dowolność w kwestii organizacji takiego dowozu. Nawet jeśli obowiązkowe kryteria nie są spełnione to nic nie stoi na przeszkodzie by taki transport zorganizować.
Chwyciłam się więc tego artykułu i napisałam do swojego Burmistrza. Z góry wiedziałam jaka będzie odpowiedź jednak od czegoś trzeba była zacząć. Odpisał. Że nie mają obowiązku, ani pieniędzy pozdrawia mnie serdecznie i życzy powodzenia. Tak w małym skrócie rzecz jasna😊
Nie chce mi się wierzyć, że nie znaleźliby pieniędzy, ale po co kopać się z koniem. Napisałam wyżej.
Znalazłam listę Posłów zasiadających w Komisji Oświaty. Stwierdziłam, że najszybciej sprawą zajmie się kobieta. Sprawą chciałam zainteresować posłankę Lewicy – Agnieszkę Dziemianowicz – Bąk. Opisałam całą sprawę i załączyłam pismo wysłane do Gminy. Maila wysłałam dwa miesiące temu – nie dostałam żadnej odpowiedzi. Przypominałam ostatnio Pani posłance o moim wiadomości na FB, gdzie chwaliła się swoim wywiadem w gazecie Wprost dot. Ukrainy. Znów reakcji żadnej. Nie czekam już na żadną odpowiedź.
I tak sobie myślę – z wielką goryczą – że pieniądze na wszelką pomoc dla Ukrainy (również na przywiezienie tysięcy ludzi, tyle kilometrów (!!!) ) znalazły się z dnia na dzień. Miliony. A dla naszych dzieci, na ich bezpieczeństwo brakuje…
Gdyby na torach kolejowych zginęło dziecko lub potrącił je tir to zjawiliby się tu na pewno jacyś posłowie by na nieszczęściu robić własny PR i natychmiast prawo zostałoby zmienione.
Mówi się, że człowiek to istota myśląca. Często miewam wątpliwości czy aby na pewno tak jest.
Sprawy nie zostawię i napiszę do innego posła.
CO TU SIĘ WYDARZYŁO???!!!
Nie zdążyłam. Czasem z czasem:) bywa krucho. Zajęta innymi sprawami nie zdążyłam napisać do innego posła. Natomiast napisałam do TVN (w czerwcu). Wielka telewizja, której bliskie są dzieci z Ukrainy dalekie są sprawy i dobro polskich dzieci i sprawę olała. TVN , ale kuuuur….de ŻENADA!!! Ale przyatakowana przez mnie na Facebooku Pani Posłanka w zeszłym tygodniu odnalazła moje pismo. Prawie po PÓŁ ROKU(!!!). Dało się ? Dało!
Sprawa dowozu dla dzieci z terenów wiejskich z pomocą Pani Poseł Agnieszki Dziemianowicz-Bąk przyjęła formę interpelacji poselskiej do szanownego Ministra Edukacji i Nauki Przemysława Czarnka. DZIĘKUJĘ i walczymy dalej!


A JEDNAK!
Ponieważ nie otrzymałam odpowiedzi od Pani Poseł ( w tym roku ponownie zapytałam jak wygląda sprawa z Interpelacją) zaczęłam sama szukać czy gdzieś jest na nią odpowiedź.
Jak odpowiada Ministerstwo przepisy stare ( sprzed 30 lat) to fakt, ale tak naprawdę to nie one mają najwiekszy wpływ na to czy dowoz będzie czy nie.
Cytując odpowiedź Dariusza Piontkowskiego „Samorządy lokalne, mając na uwadze stan lokalnych dróg, organizują dowóz do szkoły także w przypadkach, w których nie mają takiego obowiązku. Jednostki samorządu terytorialnego, w zakresie poprawy infrastruktury drogowej i transportowej, są wspierane także w ramach inicjatyw rządowych. Rada Ministrów we wrześniu 2019 r. uchwaliła „Strategię Zrównoważonego Rozwoju Transportu do 2030 roku”[2] (M.P. poz. 1054). Realizowanych jest kilka programów drogowych[3], w tym programy poprawiające bezpieczeństwo uczestników ruchu drogowego„.
Panie Burmistrzu zachęcam do lektury nim znowu będzie Pan twierdził, że środków nie ma i nie ma ich skąd pobrać.
Dla chcącego nic trudnego:) A dzieci są przecież NAJWAŻNIEJSZE.
Pozdrawiam