
Powoli, powoli, gdzieś za mniejszym i większym rogiem czają się Święta.
Chcieliśmy być tacy amerykańscy…
W wielkich hipermarketach „straszą” nas półki uginające się już od Halloween od ton kolorowych zabawek, świątecznych naczyń, szczelnie zapakowanych ciast, które przetrwają do następnej Wigilii . Cały urok Christmas zgubił się lata temu. Chcieliśmy być tacy amerykańscy , no to mamy. Zawalone gównem sklepy o wartości produktów klasy zero. Często to ani ładne, ani praktyczne, ani przydatne, a człowiek wraca ze sklepu po paru godzinach z niczym. Towar jest, oryginalności i jakości brak. Bylejakość góruje a my z miną przygłupa godzimy się na to próbując się dostosować.
Szukam przez Internet.
Nie każdy oczywiście, bo nie każdy wpisuje się w schemat klienta z klapkami na oczach. Byle co byle wrzucić do gara/ założyć/ dać itd.itp. Coraz częściej wychodzę ze sklepu zrezygnowana. Jeść każdy musi więc spożywkę jeszcze „jakoś” ogarniam choć momentami już mi się ulewa od braku smaku i widoku zdechniętych warzyw i owoców. Reszty szukam przeważnie przez Internet.
Jakiś czas temu – nie pomnę już kiedy, ale pewnie ze 4 miesiące już – dostałam od Mamy piankę do mycia twarzy. Aż mi się oczy rozszerzyły. „Wow”- pomyślałam.
Jestem sobie pianką:).
Produkt niby nic nadzwyczajnego. Przecież dostać taki można w każdym sklepie. Jednak samo opakowanie zrobiło już na mnie spore wrażenie. Takie delikatne w dotyku, matowe, w kolorze pastelowego różu. Ładne, ciekawe logo i zwięzła informacja podana w formie osobowej. Jestem sobie pianką, w mój skład wchodzi to i to, używaj mnie tak i tak, a efekt powali Cię na kolana. Dobra, wiem:) Wszyscy tak piszą. Każdy chce sprzedać swój produkt jak najlepiej. Ale nie ze mną te numery:)
Trochę już „takich” produktów przerobiłam, bo mój face już trochę liczy. Moim zdaniem przy bezproblematycznej skórze produkty te wcale nie mają racji bytu.
Owszem są takie, które faktycznie działają. Trochę odświeżą, zmyją brud, rozmażą przy okazji makijaż i tyle w temacie.
Hit!Tzn…kit:)
Ten to jednak jest hit:)
Producent zapewnia, że produkt jest w 99% procentach naturalny. Bo ma ekstrakt z kiwi, melona i sok z limonki. Super. Faktycznie są osoby, które to łykną i kupią. I co dalej? Właściwie to na tym, że jest on taki „ekonaturalny” jego wyjątkowość się kończy.
Ekstrakt z kiwi miał przywrócić mojej skórze blask i chronić przed wolnymi rodnikami. Nie zauważyłam bym zaczęła walić jakimś niesamowitym światłem. Moją skórę przed wolnymi rodnikami zdecydowanie lepiej chroni serum i kremy, które się wchłaniają niż jednominutowe przemycie twarzy. Zdecydowanie lepiej kupić sobie sam owoc i go pożreć. Na pewno skuteczniej zadziała od środka niż to „to”.
Ekstrakt z melona działający antyoksydacyjnie, źródło witaminy C i A. Polecam ponownie kupić owoc i spałaszować.
Sok z limonki rzekomo wyrównujący koloryt i łagodzący podrażnienia. Mam takie miejsce na twarzy, gdzie produkt mógłby się sprawdzić, ale poległ. Koloru mi nie wyrównał. Z podrażnieniem nie miałam problemu więc się nie wypowiem.
Po żadnym myciu nie dał rady z moim makijażem (AVON seria POWER STAY). Fluid musiałam domywać tonikiem zużywając czasem i cztery płatki. O pozostałościach tuszu nie wspomnę.
Kosmetyk ten to piękne zapakowane i ślicznie pachnące gruszki na wierzbie – NIESTETY TYLKO TYLE.
Jeśli będziecie chcieli kupić na prezent pod choinkę coś z tej firmy to ten produkt możecie skreślić.
Z niedzielnymi pozdrowieniami…

