
Gaszę światło. W salonie drętwo pali się choinka. To chyba jakieś ruskie lampki są. Patrzę na nią. Jest wielka. Przeogromna. Stoi w salonie jak ksiądz na ambonie. I świeci. Nieustająco. Niebiesko, czerwono, żółto, zielono. Patrzę na nią z litością. Rok rocznie ta sama historia.
Choinka.
Na co Ci to było??? Rosłaś sobie pięknie w ziemi, Ty i całe zastępy twojej iglastej rodziny, aż przyszedł człowiek i wymyślił sobie choinkę na święta. I wziął ujeb*ł Ci jedną, jedyną drewnianą nogę. Skończyło się radosne życie. Góra za dwa tygodnie już Cię tu nie będzie. Ba! Nie będziesz już nawet wspomnieniem. Nikt po Tobie nie zapłacze. Mogłabym powiedzieć, że taki jest żywot człowieka poczciwego 😅Ale widocznie taki jest też żywot choinek poczciwych. Skończyć pod blokowym śmietnikiem lub w piecu. Ho ho ho! Merry k@#wa christmas choinko!….
Święta.
Nienawidzę świąt. Szczerze nie pamiętam żadnych, które zrobiłby na mnie takie wrażenie, że chciałabym do nich wracać.
Nie lubię tej sztucznej napędzanej nerwówki. Tego zap@$rdalania po sklepach robienie zakupów, szukania promocji, bo społeczeństwo dało się już tak ogłupić, że za promocyjną butelkę coli gotowe jest się pozabijać.
I tak patrzę na to z politowaniem. Szkoda mi tych ludzi bardzo. Stanu umysłu zalewającego przez nie zrobiony jeszcze barszcz i nie zeżartego karpia. Te rozmowy w kolejkach o drożyźnie, inflacji, kto co będzie jadł, a czego nie. A że syn będzie z synową, której ona nie lubi, ale już niedługo oj k@#a niedługo, bo po nowym roku to się wyprowadzą! WRESZCIE! A ta znów sama będzie sałatkę kroiła, bo jej chłop to nierób. A ta się do domu musi śpieszyć, bo nic jeszcze nie zrobione, a tyle roboty jeszcze przed nią. Że bigos nie zrobiony, okna nie umyte, pierogi nieulepione. Chryste…
Włochy…
Dla mnie na święta, mogłaby by być carbonara, dobre białe wino, na deser jakiś sernik i byłabym zadowolona. Poważnie. A tak najebie się człowiek jak głupi w tej kuchni i później jeszcze frustruje czy zjedzą czy nie zjedzą. A zjedzą wszystko czy się wyrzuci. A ten nie je tego, a tamten tamtego. Nie pasuje róbcie sobie sami. Święta są podobno dla wszystkich, a wychodzi na to, że świętować mogą tylko ci co przy stole siedzą.
Okna.
W poprzednie święta odpuściłam mycie okien. I była to jedna z lepszych decyzji jakie podjęłam w życiu. Ile to człowiek czasu, energii, i nerwów zaoszczędził. Teraz też wcale nie zamierzam. Absolutnie. Umyję jak zrobi się ciepło. Ze swojego kilkunastoletniego prowadzenia domu wiem jedno – okna po tygodniu są brudne jak w chlewie, a tej pracy i tak nikt nie widzi i nie docenia. Dziękuję, nie potrzebuję.
Rodzina na ekranie.
Historii świąteczno -rodzinnych z Grinchem czy innym Scroogem w tle w każdej rodzinie jest wiele. Dla mnie święta to dzieło szatańskie. Barbarzyństwo na ludzkich emocjach. Zmuszanie ludzi do tego by byli dla siebie mili, uprzejmie się do siebie zwracali i uśmiechali. Pokazywali jacy to są „ę” i „ą”, bo tak wypada, bo tradycja. A ja już któryś rok z rzędu myślę j@#ać taką hipokryzję. Walić taką średniowieczną tradycję.
Tradycja.
Śpiewajmy kolędy – jak nam to pasuje. Jak nie włączmy sobie coś nowoczesnego. Jedzmy coś na co mamy naprawdę ochotę, a nie to co nakazuje TRADYCJA. Spotkajmy się z tymi, których kochamy i których chcemy mieć blisko. A nie, bo TRADYCJA to z rodziną. Tak mało mamy czasu w tym pędzie. Wyciśnijmy go dobrze. Czas. Nie siebie z nerwów w przedświątecznych przygotowaniach. Zmiany nie następują od razu. Trzeba je najczęściej wprowadzać stopniowo. Ale jak mówi stare, polskie przysłowie nie od razu Kraków zbudowano.
Jestem matką.
W czasie świąt najbardziej doceniam to, że jestem matką. A łatwy ze mnie gatunek rodzicielki nie jest. Jednak w czasie świąt kocham te swoje Łobuzy jakoś tak inaczej. Może dlatego, że zwyczajnie mam wolniejszą głowę i więcej czasu na refleksję? Że cieszy mnie ich uśmiech, choć czasem denerwują hałasy? Gdy widzę ich radość na widok prezentów serce mi pęka i zwyczajnie się wzruszam. I zawsze myślę ” To jest właśnie TO! Taki uśmiech na ich twarzach chciałbym oglądać każdego dnia”.
Święta okroiłabym do dni dwóch, menu bym zmieniła i kiedyś tak zrobię. Póki co zaczęłam od powiedzenia stop oknom.
Kocham…
Z wielką niecierpliwością czekam na Sylwestra. Kocham od zawsze. Dla mnie to ten dzień jest najważniejszy w roku. Nawet moje urodziny nie są dla mnie tak ważne jak świętowanie Nowego Roku. Porządna, konkretna impreza sylwestrowa to jest to co kocham najbardziej. Czy widział ktoś kogoś nerwowo przygotowującego się do noworocznej zabawy? Ja nie spotkałam i mam nadzieję, że nigdy nie spotkam. I o dziwo jak świąt nie pamiętam prawie żadnych tak Sylwestrów wiele. I może sobie mówić każdy co chce, wierzę, że dzięki tej miłości to balowania do godzin porannych długo pozostanę młoda duchem. I tak mi dopomóż ktoś tam na górze.
Dla mnie to nie tylko oczekiwanie na wspaniałą zabawę. Dla mnie to zawsze czas podsumowań, większych i mniejszych. Czas postanowień. Nawet jak niewiele z nich wyjdzie przekładam je na rok następny. Aż do skutku. Taka jest moja determinacja w osiąganiu celów. W dążeniu do tego by życie było lepsze, ciekawsze, barwniejsze.
Żałuję…
Żałuję. Bardzo. Że pod choinką nie jesteśmy wstanie położyć rzeczy niematerialnych. Że nie mogę w błękitny papier zapakować drewnianej skrzyni z pięknym napisem SPOKÓJ. Że w torbie w emotki nie podaruję nigdy UŚMIECHU. Że nie wygrzebię małego pudełeczka ze sztabką ZDROWIA. Że nie znajdę magicznej różdżki z podpisem PRZEŻYJ TO JESZCZE RAZ. A w torbie w serce – WIĘCEJ MIŁOŚCI, stojącej obok kosza na śmieci z wielkim worem W23EB TO WRESZCIE.
Niech te święta wreszcie się skończą, bo wierzę, że wielka magia idzie dopiero z Nowym Rokiem. Czuję już jej delikatne mrowienia w stopach. I czekam , czekam, czekam…Aż mi całe ciało w tym noworocznym magicznym dreszczu zdrętwieje.