
Moja Mama nigdy nie lubiła tego słowa. „Miły” – mówiła. „To taki właściwie jaki?” W sumie przyznaję Jej po latach rację. Bo kim tak naprawdę jest człowiek „miły”?
Sceny w życiu człowieka.
Są takie sceny w życiu człowieka, które zapadają nam w pamięć. Głęboko. W serce, tak bardzo, że jak człowiek wraca do nich w różnych gorszych i lepszych momentach to się rozpływa. Zaczyna myśleć, że świat nie jest taki zły. Że ludzie potarafią być no właśnie „mili”, dobrze, ja bym powiedziała zaskakujący i fantastyczni. Tacy, że ma się ochotę rzucić im na szyję i powiedzieć „dziękuję”, które będzie najszczerszym przekazem. Krótkim, ciepłym, potrzebnym.
Pozytywnie niewiarygodni.
Z silnym poczuciem, że ludzie są jednak pozytywnie niewiarygodni wyszłam ze szpitala. To właśnie w nim spotkałam pielęgniarki, które zajęły się mną – obcą im zupełnie osobą – jak własnym dzieckiem. Rozmawiały, w pędzie między innymi pacjentami znalazły – nie wszystkie to prawda- na to czas. Otarły łzy, powiedziały coś śmiesznego, gładziły po głowie włosy spragnione dotyku.
Gdy wychodziłam jedna z nich nie mogła się ode mnie odkleić. Tuliła się do mnie i płakała. Mówiła mi cicho do ucha jak mnie karmiła i myła, jak się modliła bym żyła. Stałam jak wryta. Moje mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Nie spodziewałam się, że w tym nędznym, pozbawionym uczuć świecie można spotkać taką wrażliwość. Ciężko było powstrzymać łzy.
Naładowana tak fantastycznym dobrem wróciłam do domu. Natychmiast, na tyle na ile zdrowie mi pozwalało wzięłam się za samodzielną rehabilitację, bo przecież nierealnym jest to by móc sobie rehabilitanta zaprosić do domu. Przynajmniej nie tu, gdzie mieszkam.
„Siedź w domu, gdzie Ty tak pędzisz.”
Więc spanie, jedzenie , ćwiczenia 4 razy dziennie po 30 minut , po 45 minut, siedzenie, pisanie, przepisywanie książek by ćwiczyć osłabioną, prawą rękę by jak najszybciej wrócić do pracy, Rygor pełen – wszystko z jednego powodu. By wrócić jak najszybciej do pracy, która może mało przynosi finansowo, ale chociaż trochę satysfakcjonuje. Znajomi pukali się w głowę. „Siedź w domu, gdzie Ty tak pędzisz” – mówili. „Robota czeka, nikt za mnie tego nie zrobi. Muszę, muszę wrócić do moich „ukochanych” papierów” – odpowiadałam. Kręcili z niedowierzaniem głowami i wreszcie dałam się przekonać. Widziałam, że głową muru nie przebiję. Że sama głowa potrzebuje czasu, że ciało jest jeszcze nie w zadowalającej mnie w formie. Że może to jest czas by więcej czasu pobyć z dziećmi. Żeby spotkać nowych ludzi. MIŁYCH.
I tak się stało. Okres wakacyjny był jakby szczęśliwą kropką nad „i” w tym całym nieszczęściu. Ładowałam akumulatory na powietrzu w słoneczne dni , dzieci miały matkę w domu, dużo czasu spędziłam z ludźmi, którzy są naprawdę bliscy mojemu sercu, a dzięki temu „głupiemu Facebookowi” poznałam M. Czasem myślę, że dlatego „odpłynęłam” zimą by „dopłynąć” do Niego latem. By czas na chwilę zatrzymał się dla mnie w miejscu, by nie pozwolić mi dalej trwać w tym niemym cierpieniu w rzeczywistości. By życie znów pozwoliło mnie pozytywnie zaskoczyć, kiedy już emocje się wyciszą.
Znajomi mieli rację.
Znajomi mieli rację. Niepotrzebnie rwałam do pracy. Nikt za mnie nic nie zrobił. Właściwie to prócz osób pracujących ze mną w pokoju i bezpośrednich zwierzchników nikt nie zapytał nawet jak się czuję. Słabe to, bardzo.
Gdybym wtedy wróciła nie wiem jak długo bym jeszcze „pływała”. Dziś cieszę się, że choć „na zachodzie bez zmian”:) to mam w domu Człowieka, który przynosi mi uśmiech, gdy wracam z pracy do domu. Słucha, gdy „jęczę” patrząc na otaczającą mnie rzeczywistość. Na niesprawiedliwość, idiotyzm, głupotę. I daj mu Panie jak najwięcej siły do słuchania.:)
Nie godzę się z wieloma rzeczami – to widać po moich postach. Czasem słusznie, czasem nie w czym M. mnie punktuję czasem słusznie, czasem nie:) Ale z jednym się nie pogodzę nigdy .
Leserstwo.
Z leserstwem.
Patrzę na swój ostatni pasek. Z pracy. Poniżej 3 500zł. Ręce mi się zaczynają trząść. Zaczyna mnie łapać wkurw. Mocny. Nie mam aspiracji by zarabiać „dychę”. Nie, nie jestem karierowiczką. Nie biegam w szpilkach, mini, nie kręcą mnie wypasione fury i długie paznokcie. Nie na to mi pieniądze są potrzebne.
Brakuje mi. Pewnie jak każdemu. Pewnie mam więcej niż jeden i niejeden chciałby mieć tyle ile ja. Potrzebuje mieć więcej na leki i dla dzieci. By móc zacząć eksperymentalną w tym ciemnym kraju terapię na którą obecnie mnie nie stać. Która da wiedzę nie tylko mi, ale przede wszystkim lekarzom. Która mogłaby wreszcie wspomóc zmianę prawa, gdyby okazała się skuteczna. Kuracja ponad 2000 tysiące miesięcznie, lekarz na tyle odważny by gotowy ją poprowadzić. Nie mam. Nie poznałam jeszcze takiego lekarza, mimo, że moja Pani Doktor prowadząca od lat ponad 18 jest kapitalnym człowiekiem.
…odwieczny przypadek ciągnący się latami.
Krew mnie zalewa. Czuję jak moje ręce robią się zimne jak lód. To z nerwów. Któryś już raz z kolei. Gdy byłam w domu wszystko było w porządku. Znów odzywa się tarczyca. Wykryta w szpitalu niedoczynność daje o sobie znać. Jak widzę ludzi, którzy są gratyfikowani za nic i wiem, że jest to odwieczny przypadek ciągnący się latami to jestem na skraju. Mam ochotę tłuc głową w ścianę i wrzeszczeć ” kurw@”. Dobrze, że mam las pod domem mogę sobie tam czasem pokrzyczeć.
Strasznie mnie to męczy. Jak to jest? Co się dzieje na tym rynku pracy? O co w tym wszystkim chodzi?
Jako pedagog z specjalizacją doradztwo zawodowe – wprawdzie nie bezpośrednio pracujący z dziećmi, ale też w temacie siedzący – myślę sobie czasem o tym co dzisiejsze dzieci jest wstanie zmotywować do pracy? Teraz tej w domu, w przyszłości tej docelowej.
Łapię się za głowę.
Łapię się za głowę. Jeśli takie dziecko widzi matkę lub ojca sfrustrowanego pracą to jaką ma motywację do nauki? Przecież nie wszyscy żyjemy w rodzinach tzw. „wybitnych” czy „inteligentych”. Mówi się, że żadna praca nie hańbi. Czasem rzekomo hańbiąca przynosi więcej pieniędzy niż ta „konkretna”. Paradoks…
…czyste kure@4wo.
Myślę o nauczycielach. Boli mnie to ile zarabiają. Jest to czyste kure@4wo. Wiem jak ciężko pracowała moja Mama, wiem jak pracują inni. Czy dziwię się, że większości po latach pracy opadają ręce i pracują szablonowo? Nie, nie dziwię się. Widząc jak nic się nie zmienia, jak nikt ich nie docenia, jak władza rzuca im przedwyborcze ochłapy. Też pewnie miałabym to w głębokiej d… i odpuściła.
Albo…
Albo poszła „w piz..u” w prywatę, jakieś korepetycje, placówki niepubliczne czy cokolwiek innego. A tak ciągnę swoją budżetówkę i czuję się jak w toksycznej miłości, jak rolnik na ugorze. Za bardzo to lubię by się z tym rozstać, szarpie mną od środka brak możliwości zmian. Od sierpnia czekam na jedno je#$e upoważnienie, które pozwoli mi normalnie pracować, by część mojej pracy była zrobiona. OD SIERPNIA. Ale kogo to właściwie interesuje. System wymaga ZMIAN, ZMIAN, ZMIAN. Sama nic nie popchnę, a iskry nadziei na lepsze nie widzę.
Mała dygresja. Przed wyjazdem na wakacje robiłam paznokcie u dziewczyny będącej przedszkolanką. Robi by „dorobić”. Pozostawię bez komentarza.
Coraz częściej myślę, że największą pasję i najlepszego pracownika jest wstanie zarżnąć brak odpowiedniego wynagrodzenia. Głowa pełna pomysłów z samych słów nie wyżyje.
Praca stanowi większość naszego życia . Mało czasu mamy dla rodzin, na pasję prawie wcale. Odkąd wróciłam do pracy piszę głównie w pociągu. Pasja jednak pali mnie od środka tak bardzo, że musi znaleźć swoje miejsce ujścia nawet kosztem snu (bo zazwyczaj w pociągu zwyczajnie nadrabiałam sen).
Wychodzę…
Zagryzam zęby. Staram się coś zrobić. Czekam na rozwój sytuacji. Patrzę na ludzi. Uśmiecham się, gdy słyszę od Pani bezpośrednio ze mną niewspółpracującej „Jak zdróweczko? Wszystko w porządku?”. Po czym wracam do siebie i widzę niewinnie przemykającą głupotę w ludzkiej skórze mającą się za alfę i omegę niereprezentującą sobą nic. Ani pod kątem merytorycznym, ani pod kątem empatii. Bo kim trzeba być by wiedząc, że człowieka, którego ledwo udało się uratować doprowadzać do takiego stanu, że ręce mu się zaczynają trząść?
Wychodzę z pracy. Widzę człowieka ze szczeniakiem American Bully na spacerze. Podchodzę, rozmawiamy chwilę, kucam , maluch opiera mi się o kolana i daje soczyste całusy. Zaczynamy się tulić- ja i obcy mi pies.
Spadające gwiazdy.
Czasem ludzie to zwyczajne ch%$e. Czasem jednak może być pięknie, czasem ludzie mogą być „mili” i nie należy rezygnować z ich poszukiwania. Bo tacy ludzie są jak spadające gwiazdy. Pojawiają się w naszym życiu rzadko, by przynieść uśmiech i nadzieję. Każda spadająca gwiazda przez ostanie trzy lata była szeptem do nieba z jednym życzeniem. 3 lata. Wreszcie się spełniło.
Ale gwiazdy spadają dalej. Jestem w szoku. Ostatnio widziałam następne- jesienią, pierwszy raz w życiu. Nie sposób nie marzyć dalej.:)
Z sobotnimi pozdrowieniami…
💗💋💞❤💔💖💝