
Dużo ostatnio jeżdżę. Koleją, metrem, autobusem. Wszędzie towarzyszy mi warszawska karta miejska – od lat. Standard. Tak jak korki jakoś mnie specjalnie nie tykają to już cała otoczka systemu podróżniczego działa na mnie jak płachta na byka.
Ceny rosną w tempie zastraszającym. Dziś, żeby dojechać do pracy muszę miesięcznie wydać ok. 500 zł. Nie będę mówić ile to z mojej pensji, bo aż mi ku#wa głupio, że w tym wieku zarabiam tyle ile zarabiam. Obijam się o system – wprawdzie nie ten podróżniczy- a ten budżetowy, który coraz bardziej działa mi na nerwy. Nie tylko ze względu na finanse. Ale dziś nie o tym…Dziś o moim ukochanym jaśnie panującym ZTM.
ZTM – I love You .
Very ku@wa macz. Serio.
Od czasów azjatyckiej zarazy zwanej koronawirusem co to przypałętała się do nas i zamknęła nas w domach ( dzięki Wam Bracia Azjaci, we wszystkim jesteście zwykle pierwsi i najlepsi:), czekam na part 2) kupuję bilet miesięczny. Wróżką nie jestem, choć horoskopy czytam, więc nie wiem czy za chwilę znów nie będę na tzw. zdalnym (albo mnie k@rwa prędzej szlag trafi patrząc na stan mojego konta po wypłacie) dlatego tak. Kiedyś kupowałam bilet trzymiesięczny, bo w pierwszej kolejności tak było zwyczajnie najwygodniej i oczywiście najtaniej. Dziś po doświadczeniach pandemicznych zdecydowanie lepiej postawić na zakupy miesięczne.
Karta.
I tak po powrocie do pracy zrobiłam. Pech jednak chciał, że pękła mi karta – nomen omen jak wychodziłam z pracy. Słabiutki, delikatny uszczerbek na zdrowiu kawałku plastiku zwanego kartą nie wychwycił nawet bramkowy czytnik. Dopiero parę dni później, w kolejnej swojej podróży, chcąc się dostać na peron metra zaskoczona, że karta nie zaskakuje przy pierwszej bramce przeprowadziłam jej dogłębną analizę. Chodząc od bramki do bramki, przykładając kartę nie wierząc w to co widzę, czując oddech na plecach śpieszących do pracy warszawiaków, przeklinałam w duchu jebaną cyfryzację.
Bramka.
Gdy już wreszcie moje pomsty do nieba zostały wysłuchane i któraś bramka mnie wpuściła uważniej zagłębiłam się w temat. No jest. Praktycznie niezauważalne gołym okiem pęknięcie.Przy odpowiednim dociśnięciu karty do czytnika (czyt. „zetknięciu” się miejsca w którym plastik pękł) bramka otwierał się niczym sezam. Czysta magia.
Tak to już bywa, że czasem człowiek ma czas a czasem go nie ma. Można się bawić w sprawdzanie, która bramka za którym razem zaskoczy jak się nim zwyczajnie dysponuje. Jak każdy zabiegany człowiek czas „jakiś” mam, ale niekoniecznie na chodzenie od jednego do drugiego czytnika by dostać się do metra.
Kawa na ławę!
Chciałam sprawę załatwić od razu. Podejść do punktu obsługi pasażerów ZTM i wyłożyć kawę na ławę:) Oczywiście, wszystkie zamknięte na cztery spusty.
Życie uczy mnie jednak cierpliwości. Zwłaszcza w kwestii załatwiania spraw. Kiedyś musiałam wszystko załatwić natychmiast. Teraz powoli, nie śpieszę się, spokojnie czekam aż wszystko „wskoczy” na swoje miejsce, a sprawa nabierze satysfakcjonujących mnie kolorów.
Podczas następnej podróży zaplanowałam przyatakować punkt ponownie. Udało się. Punkt czynny!:)
Horror w dwóch aktach.
Za drzwiami…Mini horror. Wielka kolejka. Całe szczęście, że moje młodsze dziecko okazało się na tyle litościwe, że grzecznie usiadło przy dziecięcym stoliku i zajęło się zabawką. Zawsze mogło kogoś obdarzyć słodką „dupą” czy innym niecenzuralnym wyrazem, a tak ślicznie zajęło się samo sobą. A matka w kolejkę. I tak lukam – Miłosz, kolejka, Miłosz, kolejka, Miłosz, kolejka. Że mi się łeb nie ukręcił to jakiś sukces. Wreszcie doczłapawszy.
Miły pan w okularach pyta w czym problem. No to wyjmuję kartę, pokazuję, tłumaczę, że nie styka, nie lubi się już z bramką. I co ja biedna mam począć jak bilet ważny do 9 listopada? Może jakiś mogliby by mi tygodniowy wydać czy zaświadczenie czy cokolwiek.
Na to pan Miły grzecznie mi mówi, że mam sobie ściągnąć apkę jakąś i oni mi z karty przekopiują dane. No i super. Za chwilę dodaje, że muszę zapłacić 15 zł za wydanie nowej karty. Pytam więc Miłego czy nie można by tak przekopiować tego na telefon, bo rozumiem, że po to mi ta apka. A on, że nie. I ,że zdjęcie mam sobie wybrać. Z galerii. Ja się na niego patrzę jak na idiotę, on się na mnie patrzy i czeka na dalszy rozwój wydarzeń.
-Z czego przepraszam?-pytam.
-Z galerii. Z telefonu.- i wskazuje mi palcem na jakiś wzornik z mordami jakichś obcych ludzi uśmiechających się z różnych kart.
-Ale ja nie mam takich zdjęć. Co ja mam sobie z tej galerii wybrać?- popadam w konsternację i jednym okiem patrząc na Miłosza drugim na Miłego wyciągam telefon.
-No wyjdzie sobie Pani tam na zewnątrz i sobie zrobi selfie- Miły spokojnie mi tłumaczy.
Przepraszamy za brak sygnału.
W tym momencie nastąpiła przerwa w transmisji. Gdy moja żuchwa odzyskała zdolność poruszania byłam wstanie powiedzieć tylko jedno:
– Przepraszam, co k#Rw@? Mam sobie teraz wyjść tam w tłum ludzi – odwracam się by pokazać Miłemu co się dzieje za szybą – zmachana z dzieckiem pod pachą robić zdjęcie?
– No tak, bo inaczej kontroler wystawi mandat, a anulowanie mandatu 21 zł – Miły patrzy mi głęboko w oczy niczym Kaszpirowski.
„Chryste”– myślę. Gdzie ja żyję?
-Proszę Pana, pękła mi karta. Nie może Pan mi jakiegoś papierka wystawić czy coś ?-
-Nie. Z resztą sama nie pękła.- Miły zaczyna być znużony rozmową.
Bo jak nie, to…:)
-To zacznijcie k#$wa robić takie karty by ludziom nie pękały, będziecie mieli mniej klientów i problemów. A teraz bilety poproszę- i wyciągnęłam portfel, mój piękny włoski portfel na którego jak patrzę to zawsze się uśmiecham i marzę. Jakby cudownie było mieć taki mały domek we Włoszech…O ile życie byłoby piękniejsze.
I tak sobie myślę dlaczego nie można kupić biletu miesięcznego na telefon? Ile stresu i nerwów by człowiek sobie oszczędził. A tak lataj, wyrabiaj, tłumacz się, zdjęcia sobie rób w ciemnicy jakiejś, bo nawet budki nie ma …
Ludzie weźcie się wreszcie do roboty, bo po bezpośrednim spotkaniu z Wami ludzie zaczną popadać na nową chorobę zwaną w skrócie ZTM-Zespół Traumatycznego Mieszkańca.
Dobranoc.