
Od zawsze w domu miałam zwierzęta. Dom bez zwierząt jest jakiś taki pusty. Dziwny. Inny. Więc szwendały się wpierw po podłodze żółwie. Przemierzały podłogi ursynowskiego mieszkania żrąc jabłka i sałatę zostawiane zwykle pod kaloryferem i żyły. Żyły bez terrarium wieki niczym egipskie piramidy. Niezniszczalne w zdrowiu i szczęściu.
Żółw, chomik, pies.
Z czasem przyszedł czas na chomika. Jednego, potem drugiego, a potem to już było cało stado małych chomiczków:) Fajne to zwierzątka, miłe w dotyku i obejściu. Całe szczęście nigdy żaden nie spierd%lił i nigdzie za żadną szafą nie zdechł. Dożywały jakichś dwu lat i odchodziły żegnane z mniejszym i większym smutkiem. Bo w końcu to członek rodziny. Taki mały, niepozorny, czasem ujebał w palec, ale dawał wiele radości.
Wielce wyproszony pies pojawił się, gdzieś w okolicach moich szóstych urodzin. Przygarnięta suczka z pobliskiego parkingu szybko stała się nieodłączoną towarzyszką wyjść. Przesiadywała ze mną i z moim Bratem godzinami na dworze. Ile ten pies złaził w ilu miejscach był i co on widział to pewnie ja sama nie wiem:) Ile awantur było z tego powodu, że pies nie chce spać ze mną w łóżku i łez przeze mnie wylanych to tylko ja wiem. Dziś jednak widzę, że suka zawsze pójdzie spać do faceta…Z bólem serca pogodziłam się z tym faktem. Nie mniej jednak trauma była prze okrutna, gdy trzeba było psa uśpić. Całe dzieciństwo i okres nastoletni pies po prostu był. Gdy go zabrakło to jakby człowiekowi, ktoś serce wyrwał.
Najlepsze lekarstwo na człowiecze smutki.
Decyzja o następnym czworonogu była praktycznie natychmiastowa. Jestem tego zdania do dziś. Najlepszym lekarstwem na ból po starcie kudłatego przyjaciela jest jego następca. By odciążyć głowę, uspokoić emocje i wypełnić pustkę. Tak pojawił się beagle Amigo. Zawsze marzyłam o beaglu.
Beagle.
Ale…to był pies…Do dziś się uśmiecham jak go wspominam. Był tak poje$any w całej swej głupocie, że nie dało się go nie kochać. Chodził, gdzie chciał, znała go chyba cała wieś. Spał z nami w łóżku i czasem wydaje mi się, że jemu samemu wydawało się, że jest jakąś wyższą formą życia niż pies:) Doskonale sprawdzał się przy małym dziecku, bezproblemowo zaakceptował kotkę przybłędę, ale walczyć to nie potrafił niestety. Z jednej ze swych włóczęg wrócił z tak pogryzioną nogą, że nie dało rady już starego psa wyprowadzić na prostą.
Niemniej jednak rasę polecam. Zalecam szkolenia, szkolenia, i jeszcze raz szkolenia. Jak już raz skradnie komuś serce to tak już pozostanie. Do beaglów będę miała sentyment już zawsze.
Gdy Amigo zniknął w psim niebie problemów namnożyło się tyle, że mimo ogromnej potrzeby posiadania psa – nawet najgłupszego pod słońcem – temat chciałam odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Amstaff.
Jednak mojemu Małżonkowi zawsze marzył się amstaff. Sceptycznie podchodziłam do pomysłu, bo słyszałam tyle złego o tej rasie, że włos mi się jeżył na głowie na samą myśl o życiu z psim potworem pod jednym dachem:) Czego się jednak nie robi z miłości. Wszystko. Pokonuje się nawet największe blokady we własnym mózgu, by spełnić oczekiwania drugiej osoby.
Gdy nasza Pani weterynarz uświadomiła mnie, że to będzie najlepszy pies pilnujący do dziecka słuchałam jej z niedowierzaniem. Dziś po latach 4 stwierdzam- miała kobieta rację. Nie da Miłosza ruszyć, a każdego nowego czujnie, spod przymkniętych powiek wygrzewając dupsko na kanapie obserwuje, gdy wokół dziecka się kręci.
Jest to pies, który również potrzebuje prowadzenia i szkolenia, choć moim zdaniem mniej profesjonalnego niż beagle. Da się ułożyć w domu. Z opieki nad dzieckiem wystawiam … No cóż…Zabrakło mi skali:) Kocham Cię Tigra Ty mój pojebańcu:)
Gimby nie znają…:)
Kiedyś dawno, dawno temu …Najmłodsi nie pamiętaj 🙂 Psy karmiło się głównie tym co człowiekowi ze stołu zostało lub w co bardziej ogarniętych domostwach gotowało się samemu.
Później pojawił się Peedigree i Chappi już nie pomnę co było pierwsze.
Nasz pierwszy pies jadł mało, bo był …mały:)
Tigra waży jakieś 22 kg. I żre. Uwielbia żreć. Więc całe szczęście, że mamy Internet, że rynek wyrobów dla zwierząt się znacząco rozwinął, bo jakbym miała jej kupować co tydzień karmę i tachać do domu to pewnie bym już wyglądała jak Arnold albo by mi plecy siadły.
Z wygody więc robię zamówienie raz na 2-3 miesiące. Kupuję zwykle dwa jebutne wory po 15 kg i dowożą mi to pod same drzwi. Od lat z tej samej firmy. Jednak ostatnio mnie tak wku#wili, że się z państwem pożegnałam. Pies nawet nie jęknął. Z nowej firmy jest chyba nawet zadowolony. Dziękuję M.:)
A miało być tak pięknie…
A szkoda, bo wieloletnia współpraca układała się bardzo dobrze. Ceny przystępne, dostawy w terminie, gromadzone punkty w programie lojalnościowym zawsze starczały na jakiś smakołyk dla Tigrusi ekstra.
I taki zonk.
Nie mogłam się zalogować na stronę sklepu. Zapomniałam loginu, a że zmieniłam ostatnio maila to się udupiłam na amen.
Piszę więc do firmy o całej tej mojej zagmatwanej sytuacji.
Dostaję odpowiedź:

Już czuję, że to grubsza sprawa, ale co tam piszemy dalej:

Dostaję odpowiedź na którą nie byłam przygotowana 🙂

Mając wrażenie, że mam do czynienia z niekoniecznie sprawnymi normalnie, trafia mnie szlag:) :

Jak rozmawiać trzeba z …:)
Niestety na tego maila nie dostałam już odpowiedzi. Być może uznali, że jestem takim kretynem jak ja myślę o nich, że to oni są kretynami. Kontakt telefoniczny jest do Niemiec, a że niestety języka niemieckiego nie dane mi się było uczyć to sorry Winnetou, gadać z nimi nie będę. W Polsze też coś się dla psa znalazło i to w lepsiejszych cenach.
Nie polecam ze względu na obsługę klienta.
Z niedzielnymi pozdrowieniami…:)