
Cały wyjazd mogłabym ująć w jednym słowie – tragikomedia.
Ale nie. Bo w sumie nie było tak źle. Jednak nie wszystko poszło dokładnie tak jakbym chciała.
Nigdy nie brałam pod uwagę tego kierunku jako wymarzonego miejsca wypoczynku. Nawet przez chwilę o nim nie pomyślałam.
Nie wiedziałam nic.
W Turcji byłam we wrześniu 2022 r. i nie wiedziałam o niej nic. Oprócz tego, że mają ciepłą wodę. Jak się później miało okazać tylko w morzu i to też nie zawsze.
Stwierdziłam jednak, że fajnie by było polecieć i zobaczyć miejsce, którego się nie widziało, a wszyscy tak zachwalają. Dziś mogę powiedzieć – never ever.
Jesteśmy zdrowo poje@ani.
Obserwując obsługę hotelową dochodzę do wniosku, że my naród jesteśmy naprawdę zdrowo poje@ani. Dożyliśmy takich czasów, że nawet od osoby sprzątającej często wymaga się języka angielskiego w stopniu komunikatywnym. A tam? Miejsce zobowiązujące, bo w końcu żyjące z turystyki. Powinni tam wszyscy mówić, a przynajmniej rozumieć w języku ogólnie przyjętym jako międzynarodowy. Większość nie mówi, mówi słabo, ciężko się dowiedzieć o cokolwiek. To, że jedna osoba powie ci tak nie oznacza, że trzy następne potwierdzą tę informację.
Prawo pieniądza.
Często rządzi zwyczajne prawo pieniądza. Wycieczki poza hotel u głównego organizatora kosztują kwotę „x”, u obsługi hotelowej kwotę „y”, ale jak się dobrze popyta to w proponowane miejsce można dotrzeć jeszcze za inną kwotę. Ot, taka ciekawostka.
Jedzenie.
Jedzenie? Nie moje klimaty, nie moje smaki. Mimo, że opcja była all inclusive to standardowo człowiek wybierał to co ląduje na jego stole w polskim domu. Pieczywo (gorsze, twarde), masło, jajka i ser (choć ten krojony w takich plastrach, że nawet dziecko pokroiłoby cieniej).Wędliny tam praktycznie nie ma, a jak już są to przypominają przemielone całe schronisko bezdomnych zwierząt.
Obiadki też nie powalały na kolana. To nie Włochy, makaronu to oni robić nie potrafią. Warto było jednak spróbować bakłażanów i kalafiorów w nowej odsłonie- z mięsem mielonym czy w postaci zapiekanej.
Kolacja nie urzekła mnie nigdy niczym.
Faktycznie mają lepszą, bardziej aromatyczną herbatę. Tak dobrej kawy nie piłam nigdzie choć była to tradycyjna nesca z ekspresu. Wody butelkowanej, zimnej – ale tylko niegazowanej , bo gazowana to towar luksusowy o który ciężko nawet w sklepie – było pod dostatkiem. Również „tradycyjnych” napoi gazowanych typu Coca Cola. Soki albo coś co nimi miało być, dostępne do samodzielnego nalewania były tak słodkie, że pić się tego nie dało.
Muzyka.
To co zdecydowanie zwróciło moją uwagę podczas posiłków była …muzyka. Nawet jeśli jedzenie jest średnie, obsługa się guzdrze to możliwość konsumpcji na zewnątrz z widokiem na piękne krajobrazy przy dźwiękach miłych dla ucha łata inne niedociągnięcia. Mnie zdecydowanie powalił niezastąpiony Ed Sheeran w wersji instrumentalnej. Ciepły wiatr od morza, słońce, cisza i muzyka poruszająca każdą strunę serca. Bajkowe połączenie.
Duży plus.
Dużym plusem ilość atrakcji na miejscu, bezpośrednio w hotelu. Oprócz basenów rozmieszczonych w różnych miejscach na terenie obiektu dla gości dostępne są również boisko do piłki siatkowej, stół do ping-ponga oraz darty. Późnym popołudniem, gdy słońce już mniej pali zaczynają się atrakcje w amfiteatrze. Występy na żywo muzyków i tancerzy, animacje dla dzieci czy karaoke dla małych i dużych.
Alkohol.
To na co najbardziej zwykle liczą osoby wykupujące wycieczkę full wypas czyli open bar pozostawiał wiele do życzenia. Jak sobie samemu nie skomponujesz drinka to niczego ci nie zaproponują. Chyba, że z karty za dodatkową opłatą. Piwo jest o smaku nieoszałamiającym, lepsze piłam w Polsce. Tradycyjnie moje zdanie jest niezmienne od lat – chcesz pić, pij wódkę. Samą, z wodą, z colą, tonikiem. Czymkolwiek. Wódka zawsze pozostanie wódką.
O Boże…
Jak zobaczyłam na ulicy pierwsze psy to pomyślałam tylko …” O Boże…”. Nawet, żeby nie wiem ile człowiek kupił karmy , to wszystkich psów wałęsających się po ulicach nie wykarmi. Nie dość, że zabiedzone, wychudzone, to jeszcze przeganiane jak najgorsze zło. Widok zostający na całe życie w pamięci, bardzo źle świadczący o narodzie. Krótko.
Piękny księżyc.
Z wyjazdu zapamiętam jedno – piękny księżyc, który zobaczyłam przez okno tuż przed świtem. Był to widok, który sprawił, że oniemiałam. Delikatnie zarysowane koło na tle jeszcze grantowego niebie o kształcie rogalika. Z boku – jakby ktoś chciał dodać kropkę nad „i” – wielka gwiazda.
Największa atrakcja.
Zdecydowanie największą atrakcją – jeśli można tak to nazwać – była wizyta na targu na którym spędziliśmy ponad cztery godziny. Tak pięknych rzeczy ze świecą szukać na naszych lokalnych bazarach. Prócz tradycyjnych magnesów i kubków, można tam było kupić wiele rzeczy normalnie niedostępnych. Ręcznie robione wielobarwne świece w różnych kształtach, maskotki robione na szydełku, ubrania, oryginalną i niedrogą biżuterię i wiele gadżetów do domu m.in. pudełka, obrazy i dekoracje do zawieszenia na ścianie, naczynia.
Jak to bywa na miejscowych targach atrakcję dla turystów stanowi jedzenie, które można dostać tylko w konkretnym miejscu. Również podczas naszych zakupów można było kupić miejscowe przysmaki takie jak oliwki, chałwę, zioła, owoce czy soki.
To jest fajne.
Po raz kolejny przekonałam się o tym, że poza granicami kraju, my Polacy potrafimy się wspaniale integrować. Gdy w kraju, po sąsiedzku, w sklepie, na ulicy czy pracy człowiek człowiekowi wilkiem cała ta nasza zawiść i nienawiść znika po opuszczeniu granic. To jest fajne. Szkoda, że trzeba przemierzyć setki kilometrów by zobaczyć, że ludzie potrafią być spoko.
Kolejne doświadczenia.
Z tureckich wakacji przywiozłam coś o wiele cenniejszego niż pamiątki i zdjęcia. Kolejne doświadczenia.
Po pierwsze- zawsze słuchać własnej intuicji. Od samego początku czułam, że ten wyjazd będzie porażką. Takie rzeczy się zwyczajnie wie. I tak było. Niczego fajnego nie zobaczyłam, a sami Turcy zraźili mnie tak do siebie niechęcią pomocy w załatwieniu czegokolwiek, że NIKOMU ABSOLUTNIE NIKOMU tego kierunku bym nie poleciła.
Zapewne jest to wina nieznanego mi biura podróży z którym, NIGDY ALE TO NIGDY więcej nigdzie się nie udam. Dlatego CORAL TRAVEL – NIE POLECAM. Podczas zakupu zachwalane wielce miejsce okazało się dramatem, a opieka rezydentów jeśli w ogóle uda się człowiekowi z nią skontaktować ( no bo niby k@#a po co, zapłaciłeś za wakacje radź sobie przygłupie sam:)) jest zwyczajnie impertynencka.
Tuż przed wyjazdem rozwaliłam sobie mały palec u stopy, który znacząco utrudniał mi chodzenie, a cała moja rodzina złapała Rotawirusa. Nasz wyjazd stał pod wielkim znakiem zapytania:)
Przywiezionych stamtąd kolczyków nie mogę nosić. Jeden piękny, szydełkowy, wiszący zielony zgubiłam wracając z pracy. Drugie, które dostałam od M. tak mnie uczulają, że praktycznie nie mogę ich nosić.
W telefonie, który ostatnio mi się zepsuł miałam wszystkie zdjęcia z miejsca w którym byłam. Wraz z telefonem zdjęcia poszły w niepamięć. Przypadek? Nie sądzę:)
non è un problema!
Swoje serce, które od lat gnało do Włoch i które wreszcie miałam okazję zobaczyć ponad rok temu, tam zostawiłam.
Inny klimat, cudowne jedzenie i Ci ludzie. Uśmiechnięci, pomocni, ten język, którego nigdy się nie uczyłam a w uchu brzmi jak muzyka. To tam kupiłam najpiękniejszy na świecie portfel, który wciąż wygląda fantastycznie, a jak na niego patrzę wracam myślami w tamte rejony.
O wszystko się można zapytać, bo angielski to dla Włochów non è un problema!
Wrócę, wrócę, wrócę, bo tam czułam się jak człowiek, na luzie, bezstresowo, nie jak kosmitka. Włochy mają klimat i klasę.
A Turcja…Sorry, tylko tytoń macie naprawdę dobry, ale w dobie Internetu i ten sobie zamówię jak będę chciała, nie muszę już do Was jechać:)