
Jest późno. Bardzo późno. Przez malutkie łazienkowe okienko wpada resztka księżycowej poświaty. Patrzę się w ścianę. Na ścianie wisi kaloryfer. Zbiegam wzrokiem na podłogę. Spaceruje po niej mrówka. Szybko chodzi. Za chwilę dołącza do niej druga. Powoli wdrapują się na gazetę. Teraz obie przechadzają się po twarzy jakiejś celebrytki. Patrzę na podpis pod zdjęciem. Nic mi nie mówi. Chciałabym być tą mrówką w tej chwili – myślę.
Siedzę na toalecie. Składam ręce jak do modlitwy. Czy tego właśnie chciałam? Może niekoniecznie, ale było miło. Napradę fajnie. Tak… inaczej. Jeszcze dwadzieścia minut temu dotykałam gwiazd, więc chyba było warto.
Staram się oddychać spokojnie, by nie wpaść w panikę. Spoglądam na telefon, kontroluję czas. Nie jest jeszcze tak źle.
Pierwsze co przychodzi mi do głowy to masaż. Delikatny. Zaczynam go robić. Dotykam palcami ciała. Powoli. Zamykam oczy. Staram się nie myśleć o tym co się zdarzyło, co się dzieje, co będzie. Śmieje się choć z tyłu głowy tworzą mi się różne scenariusze rozwiązania problemu. Najwięcej tych dramtycznych.
Masaż nie pomaga. Śmiech, choć w sumie nie wymuszony, blokowany przez wizję następnych zdarzeń niewiele pomógł.
Zrezygnowana ponownie opadam na deskę. Myślę. W moim spokoju spruła się pierwsza nić. Niedobrze. Widzę już, że następne niebezpiecznie się napinają.
Patrzę na telefon, szukam rozwiązania w Internecie. Nie wierzę. Czy tylko ja mam takie problemy? Chyba zwariowałam.
Wreszcie znalazłam. Na jednej ze stron facet opisuje podobną historię. Że żony nie było, a jemu się nudziło i teraz dramat. FACET! Ma fantazję – myślę. Ale rozwiązania brak. Odkładam telefon na podłogę. Wchodzę pod prysznic. Puszczam ciepłą wodę. Nie czuję żadnego rozluźnienia. Tylko cisza i płynąca woda. Wiem, że sama nie dam rady. To jest niewykonalne.
Wychodzę spod prysznica. Podejmuję kolejną próbę. TO nawet nie boli. TO jest.
Zaczyna mnie to męczyć. Minęła godzina. Śmieje się. Jakbym mogła złapać w swoje ręce tego kto to wymyślił wszystkie otwory bym mu pozatykała i dopchnęła nogą.
112.
No trudno. Trzeba zasięgnąć pomocy specjalisty. Wybieram numer 112 i liczę na to, że odezwie się kobieta.
Odbiera. Po czterech sygnałach słyszę jej głos.
Sytuacja jest tak absurdalna, że od razu mówię o co chodzi.
-Przepraszam Panią bardzo wiem, że jest bardzo późno, ale mam w tyłku wibrator. Czy może mi Pani pomóc ?
Oburzony głos po drugiej stronie karcącym tonem próbuje sprowadzić mnie na Ziemię.
-Czy Pani zdaje sobie sprawę z tego, że to się nagrywa?
-Zdaję. I co mam teraz zrobić?- mówię nie mogąc opanować śmiechu. Jest późno, jestem zmęczona,
a kobieta po drugiej stronie zaczyna mi działać na nerwy.
Słyszę zapadająca ciszę. Nie wierzę. Że niby co? Nikomu wcześniej się coś takiego nie przytrafiło czy jak.
Telefon trzymany dotychczas przy uchu staje się obiektem moje wnikliwej analizy wzrokowej.
Przestaję się śmiać. Myślałam, że usłyszę jakąś radę w stylu: „proszę się rozluźnić, masować, niech ktoś pani pomoże tak i tak, wysyłamy najlepszego lekarza w kraju, będzie u pani za 15 minut”. A tu nic.
– Pojebana – mówię gapiąc się z niedowierzaniem w apart.
– Dasz wiarę, że się rozłączyła? Ot, tak poprostu?- stoisz za drzwiami i słuchasz. Tobie też brakuje słów na to wszystko. Miał być romantyczny wieczór i w sumie trochę taki był. Ten kawałek brzęczącego elementu, pozostającego w moim ciele to bonus. Od dziś możesz mnie nazywać swoją pszczółka.
Gdy już miałam wcisnąć przycisk rozłączenia słyszę głos pełen żołnierskiej powagi.
– Proszę dzwonić na pogotowie.–
–A gdzie ja się dodzwoniłam?–
-Na 112. My się takimi sprawami nie zajmujemy.–
Grzecznie odpowiedziałam dobranoc i odłożyłam telefon. Czas znacząco wygrywał w wyścigu on kontra pomysły jak pozbyć się cuda z tyłka. Rano muszę wstać, nie przesiedzę całej nocy w toalecie rozmyślając
o wirującym dupsku bez koncepcji na usunięcie tego cholerstwa. Plan był taki. Ostatnie kucanie, ostatnie macanie i jak się nie uda trudno idę spać. Przed pracą podjadę, gdzieś do lekarza, może to wyciągnie.
Siadam w pozycji żaby. Zaraz zacznę rechotać. Zbieram się. I… Zapewne wyglądam już jak Indianin.
Lub Indianka. Nic. Zaraz wybuchnę. To koniec. Taki będzie mój koniec. Napiszcie mi na tabliczce: Wykończył ją wirujący seks. Nie, nie taniec. I nie, nie Patrick Swayze, bo on już dawno nie żyje.
Tylko małe gówienko na baterie.
Otwieram zamaszyście drzwi od łazienki. W polu mojego widzenia pusta przestrzeń. Kładę się do łóżka. Nastawiam budzik godzinę wcześniej niż normalnie. Dziwne, ale jakoś nie przeraża mnie myśl wizyty na SORze. Zamykam oczy. Żeby był już ranek –myślę w nadziei, że w jakiś cudowny sposób skróci to moja mordegę. Zostałam sama. Ja, poduszka, kołdra, bzyczące dziadostwo i tykający zegar.
Próbuje się ułożyć w ulubionej pozycji. Zaczynam go czuć. Niefajnie. Zaczyna pobolewać. Zmieniam ułożenie. Skala bolesności jest właściwie niezmienna. Nie dam rady. Już nawet nie słyszę tych dźwięków, zwyczajnie ból nie da mi zasnąć.
Kawa.
Decyzja jest natychmiastowa. Jeśli nie jestem wstanie wypchnąć tego napinając mięśnie brzucha muszę sobie pomóc inaczej. Kawa. O 2 w nocy jeszcze kawy nie piłam.
Wstaję, a spod moich stóp wydobywają się kłęby pary. Zostawiam po sobie rozrzażone ślady diabelskiej wściekłości. Kurwa-myślę wyjmując kubek. Biorę słoiczek z kawą i cukier. Gotuję wodę. Gładko pójdzie, na pewno – staram się nie zwariować w tym szaleństwie poniedziałkowej nocy. Zalewam proch i po chwili zmienia się w czarną jak smoła wodę. Gapię się chwilę w moją ostatnią deskę ratunku. Dopomóż-zaklinam. Po chwili wrzucam kostki lodu i wypijam płyn. Mija jakieś 40 sekund. Najszybciej wypita kawa w całym moim życiu. Teraz tylko czekać na efekty.
Krążę nerwowo po kuchni. Myślę. Czekam. Wreszcie czuję delikatne bulgotanie w żołądku. Za chwilę mrowienie i ściskanie. Zaraz będzie po wszystkim – czuję, że zaczynam odpuszczać. Kieruje swe kroki
w stronę łazienki.
Telefony, telefony…
Zasiadam na tronie. Jak królowa. Powieki opadają mi ze zmęczenia. Najwyżej zasnę. To jest ten moment…Nie wierzę w to co widzę… Moje ciało przeczyszczone zostało chyba kompletnie, a sprawcy mojego podniecenia nie ma! To się nie dzieję na prawdę.
Znów biorę telefon i wystukuje numer. Tym razem odbiera facet. Powoli, już bez śmiechu zadaję pytanie co zrobić, w przypadku, gdy coś utkwiło w odbycie. Tak, żeby było profesjonalnie. Znużonym, sennym głosem radzi jechać na pogotowie. W oparach absurdu widzę resztki swoich sił. Fizycznych i psychicznych. Łamiącym i ściszonym głosem, pytam co jeśli nie dam rady dziś dojechać, bo zepsuł mi się samochód. Moje ucho wychwytuje dźwięk długopisu stukujacego o blat.
–Proszę poprosić sąsiada – pada po drugiej stronie. Przed trzecią w nocy? Mam budzić sąsiada ? 67 letni Wiesiek z początkiem Parkinsona jeździ do sklepu już głównie po zakupy i papierosy i mam teraz stanąć przed jego drzwiami szukając ratunku? Nie sądzę. Życzę panu dobrej nocy i odkładam aparat.
– Chodź, pomogę Ci- słyszę jak zza światów. Budzi się we mnie chęć mordu. Mimo, że jestem wściekła nie mam siły się na Ciebie złościć.
–Ale jak?! Jak do cholery?! Walczę z tym gównem już prawie dwie godziny!!!- otwieram drzwi, stoisz tuż za nimi. Nie patrzę Ci w oczy. To głupie. Wiem, że nie tak miało być.
– Chociaż spróbujemy…-starasz się uspokoić moje wzburzone emocje.
–To nic nie da-podnoszę głos, staram się nie rozpłakać i nie krzyczeć. To trudne. Przechadzam się po pokoju .Jest cicho. Słychać tylko delikatne bzzz bzzz bzzz. Za firanką, za szybą widzę jak jaśniej niebo.
Do trzech razy sztuka -myślę. I znów drepce do łazienki. Znów dzwonię. Nie czekam długo, po chwili zgłasza się dziewczyna. Młoda, słyszę po głosie. Jest już taka pora, a ja już jestem tak wyczerpana, że jest mi wszystko jedno co o mnie pomyśli.
–A więc tak… Proszę Pani mam taki problem. Może Pani mi pomoże, coś podpowie co robić. Sytuacja jest nietypowa. Co zrobić, gdy pewna rzecz – tu wymownie robię pauzę –pewna rzecz utkwi nam tam na dole. Zapada cisza.
–Ale jaka rzecz?- słyszę po chwili.
–Pani wie jaka– mówię lekko, z uśmiechem.
–Ta rzecz?- słyszę.
–Tak, to jest właśnie to o czym pani myśli – zapada cisza. Milczę ja, głucho się robi po drugiej stronie.
Po chwili zaczynam się śmiać.
–Naprawdę nie wiem. Może spróbuje Pani ukucnąć i przeć jak w trakcie porodu? – Słyszę jak kobieta po drugiej stronie powstrzymuje się od śmiechu.
–Pani się pośmieje razem ze mną. Co mi innego pozostało. Przec już próbowałam i nic. – Słyszę cichy chichot.
– Może spróbuje Pani raz jeszcze. A jak nie pomoże to trzeba podjechać do szpitala. – moja nadzieja właśnie zgasła. Widzę jak pakuje swoją malutką torbę. zakłada okulary, uśmiecha się do mnie szyderczo i mówi „Nara”. Po czym nieśpiesznie wychodzi. Z okna widzę jak klepie po masce mój zepsuty samochód , a do mnie puszcza oko.
– A czy jak pojadę z samego rana to nic się nie stanie? – wolę się upewnić czy aby na pewno rano obudzę się z: a) wibrującym tyłkiem b) z tyłkiem c) bez tyłka .
–Raczej nie. Ale lekarz musi to wyjąć. Chyba, że do rana samo wyjdzie.-
Uspokajam się. Więc będę żyć. Kończę rozmowę dziękując za poświęcony czas. I znów zaczynam walkę z myślami i zmęczeniem.
Operacja.
–Daj sobie pomóc. Ukucniesz, a ja to wyciągnę – cedzę każde Twoje słowo. Przepływa przeze mnie w zwolnionym tempie.
– Nie dasz rady. Tego się nie da chwycić. Próbowałam. – stukam do wrót piekieł. Jeszcze chwila i zamiast powietrza z mojej buzi wydobędzie się ogień. Biorę głęboki wdech.
-Ale …chcesz to próbuj – kładę rękę na klamce i otwieram drzwi.
Badam Cię wzrokiem. Ty badasz mnie. Wyciągasz do mnie ręce i wtulam się w Twoje ramiona. Głaszczesz moje włosy i całujesz ucho.
-Będzie dobrze – szepczesz.
Oddaję się w Twoje ręce. Nie mówię nic. Odwracasz mnie plecami do siebie. Twoje dłonie wędrują po każdym centymetrze skóry, która poszła dawno spać. Teraz zbudzona ciepłem Twoich palców różowieje. Wilgoć strachu ulotniła się.
Jesteś już w środku. Zamykam oczy. Nie poddajesz się. Dotykasz palcami przyczyny i nic. Ale nagle czuję, że muszę zostać sama.
Gdy siadam ponownie po chwili znienawidzony obiekt rozkoszy wpada z cichym pluskiem w sam środek toaletowego morza. Leży. 10 centymetrowy, gładki, przypominający nabój, złoty wibrator. Zanurzam palce w wodzie i wyjmuję go. Płuczę pod ciepłą wodą i wycieram. Oglądam go z każdej strony. Jak okaz w muzeum.
-Udało się?- Twój głos niezmiennie jest cichy, spokojny, nie wyrażający zbędnych emocji. Jego barwa przyprawia mnie drżenie. Nawet teraz, po tylu latach.
Życzę sobie…
Ściskam w dłoni złote ustrojstwo, które mogło stać się powodem zbrodni w afekcie. W chwili zetknięcia z wodą przestało wibrować.
– Tak…- odpowiadam głucho i oddaje Ci zabawkę. Wyjmujesz mi z ręki przedmiot bez życia i nic nie mówiąc wyrzucasz go do śmieci.
Pamiętam każdą rocznicę. Była plaża na piątą. Było nieme westchnięcie w taksówce po teatrze w dziewiątą. Była zalana łazienka w czternastą i zacięta winda rok później. Taki prezent na 20 rocznicę ślubu mi sprawiłeś. Chciałeś by było inaczej, lepiej, zaskakująco. I mimo całego dramatyzmu …było.
–To było głupie. Już chyba nie będziesz chciała spróbować niczego innego?- pytasz nie patrząc mi w oczy.
Spoglądam na Ciebie i nie mogę się złościć. Ciepło Twoich oczu rozpuściłoby każdy lód.
-Życzę sobie…- szepcze opierając się o Twoje ramię.
–Życzę sobie przynajmniej dwudziestu następnych takich rocznic.–