
Dzieci są różne. Tak jak dorośli. Tej oczywistej oczywistości nie trzeba nikomu chyba tłumaczyć.
A jednak świat, a właściwie ludzie wciąż wprawiają mnie w osłupienie. Zwłaszcza jednostki, które na dziecięce zachowania powinny być przygotowane. Z różnych powodów.
Z racji wieku. Wykształcenia. Wykonywanego zawodu.
A jednak…
Nie zawsze jest tak jak być powinno.
Ostatnio byłam ze swoim młodszym synem na badaniach. Pomijam fakt, że byliśmy umówieni na 13:15, a weszliśmy gdzieś chwilę prze 15:00.
Miłosz to dziecko niezwykle ruchliwe. Wprawdzie nie ma stwierdzonego ADHD, ale przy małej dawce ruchu zwyczajnie go nosi.
Wiem coś na ten temat, bo mam bardzo podobnie. Duże prawdopodobieństwo jego ruchliwości leży w tym, że do ostatniego dnia ciąży ćwiczyłam.
Jednak wracając do tematu. Dorosły czekając na wizytę u lekarza przed gabinetem wychodzi z siebie. Rzucając kurwami. Awanturując się między sobą i personelem medycznym. Jak więc można dziwić się dziecku, że w pojęciu dorosłego zachowuje się niewłaściwie?
A Miłosz ma cały repertuar zachowań, które mogą nie przypaść do gustu. Skacze po kanapie próbując robić fikołki. Bawi się w wyścigi. Biega od jednego końca korytarza do drugiego . Wszystkiego próbuje dotknąć. Każdego zachęcić do rozmowy. Otwiera wszystkie drzwi.
Potwór z ludzką twarzą.
Tym razem było bardzo podobnie. Po którymś korytarzowym maratonie ciekawskiego stworzenia uchyliły się jedne drzwi. Naszym oczom ukazała się pani słusznego wieku o korpulentnym wyglądzie. Z ryja wiało grozą. Potwór trzymał w powietrzu, w odległości około 5 centymetrów od ucha telefon. Usłyszałam prawie nieme warknięcie i ” zaraz” okraszone zbywającym machnięciem ręki.
Już czułam, że mi skacze, bo słyszałam, że rozmowa prowadzona w trybie spokojnym ma charakter całkowicie prywatny, a na pustym korytarzu hula wiatr.
W pewnym momencie przez uchylone drzwi zobaczyłam, że siedzisko się podnosi, a krzesło odjeżdża od biurka. Powolnym, człapiącym ruchem istota podeszła do drzwi i zaprosiła nas do środka. Poprosiła Miłoszka o zdjęcie bucików.
Miłoszek jak Miłoszek. Jego interesuje po prostu wszystko. Po zdjęciu obuwia, nim stanął prosto musiał dokładnie sprzęt obejrzeć i podotykać. Dopytać a po co, a dlaczego, a czy nie będzie bolało.
Potwór zamiast normalnie zaspokoić dziecięcą ciekawość rugał go co chwilę próbując na siłę prostować plecy celem wykonania pomiaru.
Tego moje matczyne ucho nie mogło znieść. Zwróciłam więc kobiecie uwagę, że może gdyby była bardziej miła poszłoby szybciej.
Na to potwór wybałuszył gały, zamarł z rękoma na ramionach mojego syna i rzekł : CO ?!
–No właśnie to – odpowiedziałam ze spokojem.
Pani się szybko ogarnęła i niezrażona rzekła : Dzieci też mogłoby być bardziej miłe.
Osłupiałam. Ty k.. – pomyślałam. Moje dziecko jest niemiłe?! Zdjęłam Miłoszka z wagi i zakładając mu buty musiałam mieć ostatnie zdanie.
– Jak ktoś się tak zachowuje to nie powinien pracować z dziećmi – wzięłam syna za rękę i wyszłam z gabinetu.
Sporo upłynęło czasu nim wreszcie weszliśmy do gabinetu jednak pani doktor do której trafiliśmy okazała się całkowitym przeciwieństwem potwora sprawdzającego wzrost i wagę.
W McDonald’s spotkajmy się!:)
Sytuacja, która wystawiała moją cierpliwość ponad granicę wytrzymałości miała miejsce niedługo po tym jak opuściliśmy szpitalne mury .
Punkt obowiązkowy wyprawy – McDonald’s. To miał być mile spędzony czas na słodkim obżarstwie. Nie licząc kalorii, nie patrząc na znikomą wartość odżywczą posiłku dzieci miały opchać się hamburgerami, frytkami i lodami. A ja miałam w spokoju posiedzieć i zeżreć loda z McDonald’s, którego wieki nie jadłam.
Wszystko wyglądało pięknie.Dzieciaki wybrały sobie co chciały, odebraliśmy zamówienia i wyszliśmy na zewnątrz.
Na jednej jedynej atrakcji robiącej za wszystkie zabawki palcu zabaw -zjeżdżalni -w Miłosza wstąpiły potrójne siły. Konsumując swoje lody usłyszałam radosne „spierd.laj” artykułowane przez moje dziecko.
Tak. Przyznaję się bez bicia. Zdarza się. Najlepsza opcja w takiej sytuacji – udawać, że się nie słyszało. Bo przecież dziecka się nie wyprę:). Dla mnie to też nowość. Słowa, których wszyscy praktycznie używają, ale udają, że nigdy never ever w ustach czterolatka.
Ale, ale… Pierwszy raz taka sytuacja zdarzyła mi się w miejscu publicznym. Pomyślałam przeczekam. Zobaczymy jaki będzie rozwój wydarzeń. Nie zdążyłam.
Po chwili wyrosła przede mną postać matki Polki wojującej o czystość i piękno polszczyny naszej wspaniałej.
Czy Pani słyszała jak się Pani dziecko odzywa ?! – usłyszałam za swoimi plecami kobiece wzburzenie.
Usta mi zadrżały. Pewnie rzuciłabym jakąś kurwą, ale byłoby , że patologia i może skończyłoby się jeszcze policją:) Mój mózg się gotował. Ten dzień obfitował w spotkania z ludźmi kochającymi i rozumiejacymi przypadłości wieku dziecięcego.
Ma Pani swój stolik? Więc niech Pani pójdzie do swojego stolika. – odpowiedziałam choć byłam już u kresu wytrzymałości. Z daleka jak echo dobiegały mnie wypowiadane przez Miłoszka kolejne radosne spierda.aj niczym z zaciętej płyty…:) No i klops.
Młodzieży chowanie…
Cóż mogę rzec. Nie akceptuję przekleństw w ustach dzieci. Nie zezwalam na ich używanie. Starszy syn NIGDY nie powtarzał żadnego wulgaryzmu choć podejrzewam, że słyszał ich więcej i z dużą większą częstotliwością.
Z biegiem czasu inaczej patrzę na dziecięce zachowania. By móc cokolwiek powiedzieć o dzieciach trzeba je najpierw mieć lub z nimi pracować. Oczywiście łaskawszym okiem patrzy się na swoje własne niż na cudze, ale to jest chyba całkowicie naturalne.
Nasuwa mi się jednak taka refleksja. Nim podejdziesz człowieku do kogokolwiek by zwrócić mu uwagę z powodu zachowania jego dziecka pomyśl. Może to dziecko ma za sobą wyczerpujący dzień? Może musi dać upust swojej energii i emocjom? Może wydarzyło się w jego życiu coś takiego, że zachowuje się tak a nie inaczej? Może najzwyczajniej w świecie jest chore? Może….? Wstaw sobie co chcesz.
Nie mówię by niezwracać uwagi. Ale sztuką jest umieć to zrobić w sposób, który będzie coś ze sobą niósł, a nie prowadził do ulicznego konfliktu. Dziś Ty zwracasz komuś uwagę, jutro uwagę zwróci ktoś Tobie.
W najmniej oczekiwanym momencie.