
Robert.
Gdy wyszedłem znowu na ulicę w twarz uderzyło mnie gorące powietrze. Dzień zbliżał się ku końcowi, ale temperatura chyba nie zamierzała odpuszczać. Jeszcze raz dotknąłem ręką kieszeni. Była tam. „Mapa” nakreślona przez Katarzynę ściśle przylgnęła do materiału. Wyciągnąłem ją.
Jeszcze raz zacząłem studiować narysowane przez nią kartograficzne dzieło. Dotarłbym pewnie i bez rysunku, ale …
Powolnym krokiem, zmierzając do samochodu skręciłem w jedną z wąskich rynkowych alejek. Starając się tak złożyć kartkę by zbytnio jej nie pognieść potrąciłem dość mocno niewiastę opierającą się o ścianę jednej z kamieniczek. Papier wypadł mi z rąk.
– Jak chodzisz ty…- rozcierając obolałe ramię bombardowało mnie spojrzenie obudzonego człowieka z piersiami.
-Robercie.- wyciągnąłem dłoń i uśmiechnąłem się na chwilę zapominając o kartce. Gdyby tak np. znała karate to mogłaby mi rękę złamać – pomyślałem później. Ale nie znała.
Spojrzała na moją rękę z lekką obawą i niesmakiem. Aż sam zerknąłem czy nie jest przypadkiem brudna.
Wyciągnęła do mnie swoją szczupłą dłoń i delikatnie ją ścisnęła. Nieumalowane, krótkie paznokcie. Srebrny pierścionek ze smokiem na środkowym palcu. Na nadgarstku zapięta była luźno bransoletka z pękniętym sercem.
– Przepraszam, zaczytałem się – i zacząłem nerwowo rozglądać się za zaginioną kartką.
Ukucnęła i wstała z moją zgubą w ręce.
– Maria –powiedziała oddając mi mapę.
Patrzyłem na nią już piątą minutę. Letnia, długa sukienka opinała zgrabne ciało. Bardzo zgrabne. Wątłe ramiona i długie ręce zdobiła pierwsza letnia opalenizna. Subtelny, ciepły brąz. Długie włosy blond zawinęła w koczek. Trzymały go cienkie, czarne wsuwki. Oczy w kolorze ciemnego miodu patrzyły na mnie beznamiętnie. Nie mogłem wytrzymać jej spojrzenia.
– Dziękuję. To bardzo ważne.-
Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Zapewne. Inaczej byś mnie prawie nie zdeptał – wbiła mi szpilę.
– A za czym kolejka ta stoi o ile można wiedzieć – pytam by podtrzymać konwersację i zdobyć jeszcze parę minut na przyglądanie się jej pięknej figurze.
– Chyba można. Za biletami. Na koncert pewnej znanej wokalistki.-
Spojrzałem na tłum stojący przed Marią. Stania przynajmniej na dobre czterdzieści minut. Byłem zmęczony, spocony i głodny. Choć jej wzrok niewątpliwie działał na mnie pobudzająco marzyłem tylko o wygodnej kanapie, zimnym piwie i bezmyślnym gapieniu się w telewizor.
– Lubię – odparłem krótko.
– Miło mi się z Tobą rozmawia, ale teraz już czas na mnie. – starałem się maskować zmęczenie zasłaniając się obowiązkami.
Maria spojrzała na mnie z powątpiewaniem albo z … Czy ja dobrze widziałem – żalem? Moje zwoje mózgowe zaczęły się zwijać i rozwijać. Czułem jak przyjemnie pulsują mi skronie.
– Czy możemy się jeszcze kiedyś spotkać? – zapytałem z nadzieją w głosie.
Kąciki jej niedużych, ale ponętnych ust uniosły się. Sięgnęła do małej czarnej torebki wiszącej na ramieniu na łańcuszku i wyjęła niewielki portfel. Otworzyła go i z wielu różnobarwnych wizytówek wyciągnęła jedną cienką, sztywną prawie jak plastik w kolorze pomarańczowym.
– Szukaj mnie – powiedziała podając mi ją.
– Możesz być tego pewna – odparłem chowając wizytówkę do kieszeni, gdzie przylgnęła do mapy.
I odszedłem choć poczułem jakieś dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Chyba nie zawał – przebiegło mi szybko przez głowę? Chwyciłem się za klatkę i odwróciłem by jeszcze raz na nią spojrzeć. Była zjawiskowa, to fakt. Ona odwróciła się też. Wykonała delikatny ruch w powietrzu palcami. Odmachałem.
Maria.
Byłam już naprawdę mocno zmęczona. Choć zawsze mogło być gorzej – pomyślałam. Np. mogło by nie być tej ściany. O co wówczas bym się oparła? Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że to ON czeka już trzecią godzinę w kolejce. Później dzwoni do moich drzwi, ja otwieram, a ON …z bukietem bzów na szybko rwanych w pobliskim parku i wsadzonymi w nie biletami mówi:
– Mam –
Ja oczywiście w pierwszej chwili zauważam tylko kwiaty i mówię:
– Jakie piękne! – i patrzę z powątpiewaniem czy ON nie postradał przez przypadek rozumu.
– Mam bilety – widząc mój niewielki entuzjazm ON nie mogąc wytrzymać podnosi lekko głos i oczyma daje znak bym spojrzała lekko w bok.
I wtedy je dostrzegam. Prostokątne kawałki papieru w kolorze złota. Wyjmuje je spomiędzy niebiesko-fioletowych kwiatków. I wtedy z moich rozmyślań wyrwa mnie ból. Otwieram oczy, a moje ramię „samo” odskakuje w tył.
– Jak chodzisz ty…- łapie się za obolałe ramię i podnoszę wzrok na sprawcę mojego bólu. Od samego patrzenia trochę mi przechodzi. Stoi przed mną amant z wenezuelskiego serialu. Obstawiałabym Ricardo lub Emanuela. Ale, gdzie w szarej, brudnej Polsce taki piękny Wenezuelczyk ? Ciemne włosy, oliwkowa karnacja i oczy w kolorze gorzkiej czekolady. Wyciąga do mnie rękę. Dłoń nie za duża, szeroka. Palce raczej szczupłe i – czy ja dobrze widzę? – zadbane paznokcie. Wraz z przestudiowaniem dłoni otrzymuję informację o imieniu szturchacza. Robert.
Robert przeprasza. Bo należy do ginącego gatunku mężczyzn czytających. Nieważne co, ważne, że w ogóle. I tak się zaczytał, że inni ludzie rozpłynęli się w powietrzu, a świat przestał istnieć. Po pierwszej wymianie uśmiechów zaczyna się rozglądać. Jego wzrok błądzi na wysokości moich kostek i obuwia ludzi stojących za i przede mną. Spoglądam w dół i dostrzegam jego zgubę. Niewielkich rozmiarów kartka zakreślona pismem obrazkowymi wsunęła się pod mój sandałek. Schylam się, biorę ją do ręki i podaje Robertowi. Przenika mnie spojrzeniem. Patrzy badawczo. Widzę, że jego myśli są gdzieś na wysokości mojego pępka, może biodra. Wyciąga dłoń po swój papierek. Na jego twarzy maluje się uczucie ulgi.
– Zapewne. Inaczej byś mnie prawie nie zdeptał – rzekłam trochę sarkastycznie.
Czekam na jego reakcję. Udaje, że nie zauważył. Punkt dla niego. Przystaje na chwilę ze mną w kolejce. Widzę, że sam jest zmęczony. Dniem, upałem, pracą, życiem…? Myślę ile już lat patrzy na nasz świat tym wedlowskim spojrzeniem? 32 może 37 ? Nie widzę siwizny. A wyglądałby z nią całkiem, całkiem. Chyba 35.
– A za czym kolejka ta stoi o ile można wiedzieć – czuję lekkie zakłopotanie w głosie. Stara się nie pokazywać palcem tych wszystkich ludzi stojących przede mną i za moimi plecami. Wykonuje śmieszne ruchy głową wskazując na ten niewielki tłum.
Uchylam rąbka tajemnicy. Oczywiście nieopowiadam całej historii jak to w akcie desperacji by poznać faceta na złość jeszcze-obecnemu-mężowi w to oto upalne popołudnie wylądowałam w bardzo wąskiej uliczce i tak sobie stoję już prawie dwie godziny. Oczywiście nie mówię, że jest to jedyna rozrywka na którą mogę sobie obecnie pozwolić, bo jestem w trakcie sprawy rozwodowej. Oczywiście nie mówię, że każdego tygodnia wypijam butelkę wina – a powoli już nie mam w czym wybierać – słuchając jej piosenek i płaczę jaka to jestem nieszczęśliwa. Oczywiście nie mówię, że ostatnio sąsiad słysząc moje wycie wezwał policję.
– Dobry wieczór – usłyszałam, gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam dwóch mężczyzn w mundurach. Po czwarty kieliszku, w krótkiej nocnej koszulce, w satynowym szlafroku łopocącym jak żagiel na wietrze, w zdechłym makijażu musiałam wyglądać co najmniej jak alkoholiczka.
-Ale ja nikogo nie zamawiałam. A już dwóch…?No panowie , bez przesady!- już miałam zamykać drzwi, ale wyższy mundurowy je przytrzymał.
– Ale to sąsiad po nas zadzwonił – zaczął powoli tłumaczyć starszy stopniem policjant.
– To jak sąsiad wezwał to i sąsiad płaci. Dobrze, to pan niech wchodzi, a kolega niech idzie do sąsiada – odparłam , odwróciłam się na pięcie i dałam znak ręką by wszedł do środka.
Nie usłyszałam by ktoś podążał za mną, ale zrzuciłam to na mój przytępiony pijaństwem i głośną muzyką słuch. Odwróciłam się i przyjrzałam raz jeszcze panom stojącym w drzwiach. Mundury wyglądały jednak za wiarygodnie. To chyba nie byli panowie z agencji…Czułam jak robi mi się gorąco i to wcale nie z podniecenia. Momentalnie zaczęłam trzeźwieć. Mój sąsiad to jednak debil – pomyślałam okrywając się szczelniej szlafrokiem. Podeszłam do głośnika i ściszyłam muzykę. Wróciłam do panów cierpliwie czekających w drzwiach i obserwujących każdy mój ruch.
– Więc…Doszło na pewno do nieporozumienia. – spuściłam wzrok i zaczęłam się bawić paskiem od szlafroka.
– Proszę Pani. Jest po dwunastej. Sąsiad twierdzi , że – i tu wyciągnął swój notes – „Sąsiadka wyje któryś tydzień. Niech ktoś wreszcie zrobi z tym porządek. Przyślijcie tu dzielnicowego albo kogoś takiego, bo albo ją chłop leje albo jej chłopa potrzeba. Okna otworzyć nie mogę, bo się kobieta drze bardziej niż kot w marcu.” Proszę Pani czy Panią ktoś bije? – zapytał mnie poważnym tonem młodszy policjant.
Spojrzałam mu poważnie w oczy i czułam jak ostatki promili ulatniają się. Czy mnie ktoś bije? On się zapytał o to na prawdę.
– Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć nie odmówiłabym masażu poprawiającego krążenie.
– To co się dzieje? –
– Nic się nie dzieje.-
-Jednak, któryś wieczór z rzędu uniemożliwia Pani sąsiadowi dostęp do świeżego powietrza.-
Nie wytrzymałam.
– Proszę Pana, szanowny Panie – spojrzałam na koszulę i naszywkę z nazwiskiem – Rulewski. Mąż wyrzucił mnie z naszego mieszkania. Żyję tu sama od ponad pół roku. Zmarnował najlepsze lata mojej młodości. Niech się sąsiad cieszy, że tylko „wyje” , bo ludzie w rozpaczy robią różne rzeczy. Może i nie śpiewam tak ładnie jak ta pani, której wtóruje, ale słyszałam gorsze wykonania. Więc proszę mu przekazać, że jak już tego chłopa znajdę to przestanę „wyć”. Póki co niech on przestanie palić na balkonie , bo mi wszystko do mieszkania leci.
Zapadła niezręczna cisza.
– Dowód osobisty poproszę albo inny dokument ze zdjęciem – nie odpuści, pomyślałam.
Sięgnęłam do szafki po torebkę i wyjęłam dowód. Spojrzałam na swoje zdjęcie sprzed pięciu lat. Jeszcze wtedy byłam szczęśliwa. Ze zrezygnowaniem podałam dokument. Namazał coś tam w swoim notesie i już po chwili miałam dowód z powrotem.
– Pani – zawiesił na chwilę głos i popatrzył na notatki – Mario. Czasem życie nam się układa nie tak jakbyśmy chcieli. Jednak nie możemy innych prześladować swoimi problemami zwłaszcza, gdy nie za bardzo sobie tego życzą. Skoro jak już sama Pani widzi, Pani metody nie za bardzo pomagają, może warto poszukać innych? Póki co zamiast mandatu jest upomnienie. Sąsiada też upomnimy. Proszę już nie dawać głośniej muzyki. I jeszcze jedno …W ten sposób nikogo Pani nie znajdzie. Dobranoc. – i poszli.
Zostałam znowu sama. Tak jak sama stałam w kolejce dopóki nie pojawił się on. Nawet nie mam z kim iść na ten koncert.
Ale jakoś nie mam odwagi mu zaproponować by poszedł ze mną. Patrzę na niego i już wiem, że to mógłby być on. Widzę tę iskrę w jego oczach. Powoli rozsiada się w moich myślach, a znam go dopiero paręnaście minut. Nie byłam na randce …Pominę to milczeniem.
-Lubię – słyszę i wyrywa mnie nie ono z moszczenia się w cieple jego oczu.
Czyli gust muzyczny mamy podobny. Zaczynam lubić go bardziej, a moje serce drgnęło raz nieznacznie jak już dawno nie drżało.
Za chwilę jednak robi coś czego się nie spodziewałam.
– Miło mi się z Tobą rozmawia, ale teraz już czas na mnie – no nie. Czuję jak coś we mnie pęka. Jakbym mogła chwyciłabym go za rękę i powiedziała: Zostań! Ale nie mogę. Nie jesteśmy na planie filmowym. Moje podekscytowanie opada, ramiona opadają w geście rezygnacji. Dlaczego?
Chyba dostrzegł jak bardzo liczyłam na dłuższą rozmowę.
– Czy możemy się jeszcze kiedyś spotkać? – słyszę wszystkie wieczorne śpiewy ptaków. Odczuwam delikatne mrowienie i łaskotanie na udach i brzuchu. Włosy na rękach unoszą na dźwięk słowa „spotkać”. Może nie wszystko stracone. Próbując opanować drżenie rąk sięgam do torebki i wyciągam portfel. Wyjmuję swoją wizytówkę.
– Szukaj mnie – chcę by Robert pogonił króliczka i jestem ciekawa jego odpowiedzi.
– Możesz być tego pewna – zuchwale patrzy na mnie i już wiem, że zrobi wszystko by znaleźć. Moje policzki drętwieją w uśmiechu, a on chowa wizytówkę do kieszeni i odchodzi.
Stoję dalej w kolejce. Intuicja podpowiada mi, że to jeszcze nie koniec tej historii. Odwracam się by jeszcze raz spojrzeć się na oddalającego Roberta. Chcę go dokładnie zapamiętać. Jego sylwetkę, ruchy, wygląd. I…On też się odwraca. Macham do niego.
CDN…