
Plecy.
Podchodzę do Ciebie i wyciągam rękę. Dotykam Twojej gładkiej, ale sztywnej koszuli. Jest taka piękna. Jasnobłękitna. Wkładam jedną i drugą rękę pod Twoje ramiona. Opieram głowę o Twoje duże i szerokie plecy. Mój policzek ogrzewa się od nich. Przejmuje ich temperaturę. Zamykam oczy. Wciągam głęboko powietrze do środka. Delikatnie, w każdy milimetr wnętrza mojego nosa wnikają Twoje perfumy. Upajam się nimi, a nogi mi miękną. Cała robię się mała, krucha i ciepła. Unoszę się trzy centymetry nad ziemią. Tak niewiele mi do szczęścia potrzeba.
Stoisz niewzruszony. Patrzysz przed siebie jakbym nie istniała, jakby mnie tu nie było. Wczepiam się jeszcze bardziej palcami próbując stać się z Tobą jednością. Boję się, że jak Cię puszczę to znikniesz. Choć tak naprawdę ulotniłeś się już jakiś czas temu.
Nie dotykasz moich palców. Nie gładzisz ich. Nie czuję byś chciał nawiązać ze mną kontakt fizyczny. Słowny. Jakikolwiek. Czuje ciepło Twego ciała i Twój emocjonalny chłód. Jeszcze się oszukuję. Że wzbudzę pożar w zalanym domu.
Rozpadam się…
Wszystko we mnie krzyczy. Słyszę niezgodę serca na to odrzucenie. Wiem, że niczym na to nie zasłużyłam. Lecz to pragnienie jest silniejsze. Im bardziej mnie odpychasz tym mocniej chce walczyć o Twoją uwagę. Czuję się jak postać w grze. Moje ostatnio serduszko ledwo migoce.
Jestem w potrzasku. Nie mam już sił. Wracam do domu zamykam drzwi i wtedy wszystko we mnie pęka. Wita mnie przeraźliwa cisza. Moje powieki ciężko domykają kończące się spotkanie. Jeden, dwa, trzy…
Widzę jak rozpadam się na kawałki. Staję z boku. Widzę jak mdleję z bezsilności. Obok druga ja trąca i szarpie pierwszą mnie. Szloch jest tak głośny, że pierwszy raz słyszę u siebie taką rozpacz.
Dlaczego mi to robisz? Gdzie się podziałeś Ty z naszych pierwszych dni? Co się stało z tamtym Tobą?
Gdzie uciekło moje ciepło? Dlaczego nie patrzysz mi w oczy? Dlaczego przestałeś mnie dotykać?
Staram się uspokoić. Oczy pieką od tuszu, cała jestem rozmazana. Przywołuję w pamięci ten pierwszy raz, gdy mnie dotknąłeś. Siedziałam na krześle, na stole stał laptop. Ty stałeś za mną. Chciałeś mi coś pokazać w komputerze i położyłeś mi rękę na ramieniu.
Ten pierwszy raz…
Czułam jak sztywnieje. Jak robi mi się duszno, gorąco. Żołądek mi się zaciska. W ustach niezapowiedziana susza, a ja sama robię się wilgotna. Od Twojego dotyku.
Zaskoczona reakcją własnego ciała na Twój dotyk niecierpliwie czekałam na kolejny ruch. Przyszedł zaraz po pierwszym. Odgarnąłeś mi włosy z karku. Jednym palcem. Nachyliłeś do niego twarz. Twoje usta, miękkie i wilgotne, zapoznały się z moją skórą. Jej smakiem i zapachem. Zmrużyłam oczy. Płynęłam.
Chciałam zrobić cokolwiek. Wstać. Obrócić się. Twoje dłonie powędrowały do przodu i położyły się na moich delikatnie przyciskając je do oparcia krzesła. Twój język sunął leniwie w stronę mojego ucha. Zacząłeś je podgryzać i ssać.
– Marzyłem o tym tak długo …- wyszeptałeś.
Uwolniłeś moje dłonie. Wstałam z krzesła spojrzałam na Ciebie i nie powiedziałam nic.
Zdejmowałam bluzkę, a Ty patrzyłeś na moje małe piersi okryte czarną koronką. Podeszłam do Ciebie i pogładziłam Twój zarost. Przyjemnie drapał wnętrze mojej dłoni, które wydały sygnał, by odkręcić strumienie z amazońską wilgocią. Chwyciłam Twoją dłoń i zaczęłam całować palec po palcu. Potem zsunęłam ją w dół.
Usłyszałam Twoje ciche westchnięcie, które idealnie zgrało się z moim. Przesuwałeś palcami góra i dół, kręciłeś malutkie kółeczka i wchodziłeś nimi do środka.
Moje nogi zaczęły słabnąć, częściowo położyłam się na stole. Uklęknąłeś przede mną i rozchyliłeś jej.
– Witaj Kochanie – powiedziałeś.
Tak było całkiem niedawno.
Martwa natura.
Dziś łzy toczą się lawiną w rękaw Twojego – mojego starego, wielkiego swetra. Jeszcze na próżno szukam w nim resztek Ciebie. Wtulam nos w zgięcia i biorę głębokie wdechy. Nie czuję już chyba nic. Chyba. Nie chcesz mnie puścić, choć mnie nie chcesz. Nie chce Cię puścić, choć wiem, że jestem tylko zabawką.
Chce patrzeć jak zasypiasz. Chce czuć Twój oddech na moim karku. Chce byś oplatał mnie swoimi stopami. By Twoja ręka oplatała moje biodro. By nasze oddechy szumiały w ciszy melodii wiatru. Twój i mój.
Drewno drzwi obija mi plecy. To boli. To nic. Życie boli bardziej, gdy nie ma w nim Ciebie. Miało być „Forever”. Miało być. Dziś wiem jak naiwnie myślałam pijąc z Twoich ust. Gdy mój brzuch był Twoją poduszką, a moje łono Twoją świątynią.
Cuda.
Podnoszę się. Wstaję. Chcę znów zobaczyć tę drogę, którą szłam nim się pojawiłeś. Zakładam kurtkę i buty. Wychodzę. Idę prosto przed siebie. Jedna, druga, dziesiąta, siedemnasta… Sypią przed mną gwiezdny pył, droga znów się maluje. Zaczynam spokojnie oddychać. Wracam na swój tor.
Nie chciałeś mnie zatrzymać. B…y…w…a. Przełykam jeszcze tę zniewagę. Stawiam stopę za stopę obserwując księżyc. Mijam kolejny samochód. Nie Twój. Patrzę na telefon. Wybiła pierwsza w nocy. Prawdopodobieństwo, że pojawisz się na mojej drodze jest bliskie zeru, ale …Ja wciąż chce wierzyć w cuda.
Nie jesteś cudem. Jesteś człowiekiem. Myślałam, że chcesz bym była dla Ciebie wszystkim. Myliłam się. Choć mogłabym powiedzieć – okłamałeś mnie. Zupełnie jak człowiek. Bo cuda nie kłamią.
Będę szła dopóki będą niosły mnie nogi. Nie załamie mnie jedna porażka. Może za bardzo chciałam byś to był Ty?
Zaczyna świtać. Ten spacer był mi potrzebny. By uciszyć dreszcze i ułożyć Cię w moich myślach. By odzyskać siły, podnieść się po tej przegranej bitwie. Zacząć wszystko na nowo. Bo mimo wszystko ja wiem, że jesteś lekiem na całe zło. …a wojna wstanie wraz z pierwszym promieniem słońca.
#jesteślekiemnacałezło