Chodzenie do lekarzy stanowi nieodłączony element naszego życia. Najczęściej odwiedzanymi przez nas lekarzami są: lekarz internista, lekarz pediatra i lekarz stomatolog. W trakcie pandemii weszła nowa metoda leczenia – teleporada. I tak jak z lekarzami dwóch pierwszych specjalizacji jesteśmy w stanie w najprostszych przypadkach dogadać się telefonicznie, tak nawet najmniejszego bólu zęba bez stacjonarnej pomocy nie wyleczymy. A szkoda…
Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam u lekarza z kaszlem czy katarem. Człowiek przez lata nauczył się leczyć na tzw. własną rękę. Nie bierze zwolnień lekarskich tylko wypluwając płuca, z glutem do pasa, torbą wypełnioną syropami, Strepsilsami i psikaczami do nosa zasuwa do roboty jak osioł.
Inaczej sprawa wygląda, gdy zaczyna chorować dziecko. Człowiek nie chce dziecku zrobić krzywdy – zwłaszcza małemu – i tak jak na początku próbuje zbijać gorączkę czy leczyć kaszelki domowymi sposobami zwykle po około 48 godzinach odpuszcza. I dzwoni umówić dziecko do lekarza. By mieć stuprocentową pewność, że to tylko „zwykłe przeziębienie”. W sezonie przejściowym, który ma miejsce co sezon 🙂 każdego roku, zwłaszcza dzieci w dużych skupiskach jakimi są przedszkola i szkoły co chwilę łapią takie sezonówki, wirusówki, przeziębienia po prostu.
Mój syn też ostatnio taką „przejściówkę” złapał. Podejrzewam, że był to efekt uboczny zjedzonych w nadmiernej ilości lodów na Dzień Dziecka. Jednak oprócz standardowego pokasływania i problemów z przełykaniem ( całe szczęście obyło się tym razem bez gorączki i kataru) na złe samopoczucie nałożył się jeszcze ból zęba. Przez weekend próbowaliśmy walczyć z infekcją znanymi sposobami, a bolący ząb wspomagaliśmy Apapem i maścią Sachol. Jednak tydzień rozpoczęliśmy od wizyty u pediatry. I tak pani doktor uspokoiła nas, że nic groźnego się nie dzieje. Że może i gardło trochę czerwone, ale to wystarczy płukać. Że syropek nie potrzebny. Na odporność dostaliśmy Rutinoscorbin i przykaz siedzenia w domu przez dni 3. Z ulgą wróciliśmy do domu.
Pozostawała do wyjaśnienia kwestia zęba, który niby bolał mniej, ale jednak dokuczał. Z zamysłem zrobienia przeglądu, w dwudniowym odstępie po wizycie u lekarza pediatry, wylądowaliśmy w kolejnym gabinecie. Przerażone, osłabione chorobą dziecko, matka trochę wariatka i nierozgarnięty lekarz. Tu musiało po prostu coś się wydarzyć.
Gdy mój syn zasiadał na dentystycznym fotelu lekarz wbił we mnie wzrok i poważanym tonem zapytał czy nie przechodziliśmy przez przypadek ostatnio jakiejś infekcji. No cóż… Czasu na odpowiedź było mniej niż w „Milionerach”. Szybko przez myśl przebiegło mi, że może typ się dopatrzył w gardle COVIDA, ale nie. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że tak i owszem, ale już właściwe jesteśmy w końcowym etapie wirusówki. Na to pan doktor odjechał na swoim taboreciku i wydał wyrok:
– Proszę Pani, ale on ma ospę!-
Syn spojrzał na mnie, spojrzał na lekarza, a ja próbując trzymać fason by nie pierdolnąć śmiechem odrzekłam:
-Ale jak to ospę? Przecież on już przechodził ospę lata temu. A to choroba, którą podobno przechodzi się tylko raz w życiu. – ciężko było mi wytrzymać spojrzenie pana doktora.
Zapadła chwila ciszy.
– aaa …Pani podejdzie sama zobaczy. – usłyszałam.
No ospy w buzi to ja jeszcze faktycznie nie widziałam. Ale co tam, mogę sobie popatrzeć. Zaświecono mi światełkiem prosto w jamę gębową mojego dziesięciolatka a tam….Zęby, język, podniebienie faktycznie czerwone i jakieś takie podziurawione.
– Widzi Pani sama. Jak tu zacznę piskać to zaraz wszyscy w gabinecie będziemy mieli ospę.- pan doktor miał bardzo poważną minę.
Nie chciało mi się dyskutować, bo medycyny nie kończyłam, ale dłużej wysłuchiwania tych pierdół bym nie zniosła.
Poprosiłam więc grzecznie o szybkim przegląd skoro i tak już siedzi dziecię na fotelu. Udając w dalszym ciągu wielce zaskoczoną jak to się stało, że po raz drugi przechodzimy ospę, której dwa dni wcześniej nie zauważył pediatra, kręciłam głową z niedowierzania. NIESŁYCHANE :).Gdy już płaciłam za wizytę pan doktor jeszcze rzekł:
– Ale może to być też półpasiec. Proszę jeszcze pójść na kontrolę.-
Srółpasiec, pomyślałam. Szybko zbierałam się do wyjścia, żeby jeszcze karetki z zakaźnego nie wezwał.
– Tak oczywiście.- uśmiechnęłam się i wyszłam.
Oczywiście dla osiągnięcia zen podreptaliśmy ponownie do przychodni z „reklamacją” zaznaczając, że tak naprawdę to nie my ją składamy tylko gabinet stomatologiczny w obawie przed wybuchem epidemii :).
Znajoma pani pielęgniarka spojrzała na nas ze zrozumieniem, uśmiechnęła się i powiedziała:
– To na pewno nie ospa.-
Bezproblemowo na wizytę dostaliśmy się tego samego dnia. Dużo młodsza od pana stomatologa doktor zajrzała w gardło i uśmiechając się rzekła – Pan doktor się przestrzelił.
To, to ja wiedziałam i bez studiów medycznych.
Tuż po COVIDZIE, w chwili, gdy potwierdzono pierwszy przypadek małpiej osoby w Polsce mogliśmy stać się sensacją na skalę krajową. Ale całe szczęście się nie udało. ŻAL 🙂 Całe szczęście, że pan doktor wybrał stomatologię a nie inną specjalizację.
Nie popadajmy w paranoję, bo wkrótce każde „inne” kaszlnięcie , zasmarkanie czy inny objaw chorobowy będzie napiętnowany jako ogniwo nowej epidemii…Czasem wystarczy zmienić lekarza:)
#Małpiaospa #epidemia #ospa #ząb #Sachol #Rutinoscorbin #choroba