Podobno, żeby znaleźć w życiu szczęście najpierw samemu ze sobą trzeba być szczęśliwym. Tak piszą w mądrych poradnikach i tak mówią wszyscy kołcze i inni psychologowie.
Od pewnego czasu staram się realizować to jakże trudne do zrealizowanie zadanie. Bo czy można być szczęśliwym jak życie dojebało Ci tak, że każdego dnia zastawiasz się po co to wszystko? Można. Można się starać. Można zacząć od najprostszych rzeczy. U mnie było to wyrzucenie z życia ludzi, którzy sprawiali, że czułam się zwyczajnie źle. Którzy mnie wkurwiali. Dołowali. Ciągnęli w dół. Zabierali resztki sił i nie dawali w zamian kompletnie nic. Trzeba było oczyścić teren. Na początku.
I tak małymi kroczkami można na jałowej ziemi budować siebie na nowo. Można każdego dnia rano wstać, wyjrzeć przez okno, napić się kawy i zastanowić się co dalej. Człowiek czuje się jak na pustyni. Jest całkowicie sam. Nie ma żadnej pomocnej dłoni. Bo „wujków dobrych rad” jest pełno. Ale czy można mieć receptę na życie dla kogoś komu zawalił się świat? Nie można. Żaden psycholog jej nie ma. Więc budowę swojego szczęścia trzeba zacząć na nowo samemu. Od podstaw.
Czy można budować szczęście bez drugiego człowieka u boku? Moim zdaniem nie można. Bo człowiek jest zwierzęciem stadnym. Do szczęścia potrzebuje drugiej osoby. Chyba, że jest się wyzutym z uczuć degeneratem. Różnimy się jedynie tym, że jedni mówią o tym wprost drudzy będą udawać, że samemu jest im dobrze. Do czasu.
Ale…można sobie zbudować taką namiastkę szczęścia. Robić rzeczy, które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi.
W tym zabieganym świecie człowiek ma mało czasu dla siebie. Uszczknięcie kawałka doby na przyjemności graniczy często z cudem. Nie jest tak jednak, że się nie da. Nie będę powielać pojebanej teorii, że wszystko się da. Wszystkiego się nie da. Powtarzany przez lata farmazon wpędza ludzi tylko w depresję. Bo jak to inni mogą, a Ty nie? Inni to nie Ty. Niech każdy żyje swoim tempem i swoim życiem.
I tak pierwszą cegiełką w nowym domu szczęścia była mata. Jest to nieprawdopodobne uczucie ile pozytywnej energii daje każda poświęcona na niej minuta. Ile radości przynosi człowiekowi widok każdego zarysowanego mięśnia. Jak bardzo rośnie poczucie własnej wartości wraz z każdym podniesionym dodatkowym kilogramem. Jak szybko można wypędzić stres i zła energię przekuwając ją w setki spalonych kalorii w tak niewielkim czasie. Szczerze? Nie znalazłam lepszego uszczęśliwiacza. Ale szukam;)
Drugą był powrót do czytania książek. A nie było to wcale takie proste. Biblioteki bowiem są pootwierane w takich godzinach, że zwykle człowiek zwyczajnie nie ma kiedy do nich zajrzeć. Ale …udało się:).
Trzecią było znalezienie nowego hobby. O duolingo pisałam już wcześniej. Katuję namiętnie cały czas. I niestety z przykrością stwierdzam – gramatyki w szkole mnie nie nauczyli, a większość słownictwa nauczyłam się z filmów. Jak to mówią – life is brutal. Widocznie miałam złych nauczycieli. Duży szacun dla twórców:) To naprawdę świetny sposób na spędzanie wolnego czasu, naukę i porządkowanie wiedzy językowej.
Czwartą byłą realizacja swoich marzeń. I ono właśnie się realizuje. Tu i teraz. Z każdą napisaną literką. Z każdym nowym postem. Pisać. W formie freestyle. Mimo, że przestoje bywają frustrujące później czuję niesamowitą euforię, gdy słowa same wypływają spod palców. Dziś mogę powiedzieć, że chyba rozumiem dlaczego większość wielkich pisarzy i poetów miało ciągle problemy sercowe. Dlaczego nie spali po nocach. Pili. Odurzali się. Smutek w sercu jest najlepszym żywicielem papieru.
Piątą cegiełką jest sprawianie sobie samej przyjemności. Robienie sobie samej prezentów. Nie chodzi tu nie wiadomo o jakie wydatki. Ale o coś co sprawi, że człowiek się uśmiechnie. Podobno tak trzeba. Podobno nowoczesne singielki tak robią. Podobno, żeby znaleźć miłość najpierw trzeba być nowoczesną, szczęśliwą singielką :).
Jakiś czas temu pisałam, że mam straszne problemy z zakupami. Nie lubię i już. Nie znajduję nic ciekawego w sklepach dla siebie. Łażenie przyprawia mnie o mdłości. Jednak czasem trzeba jakieś zakupy zrobić.
Tym razem z okazji Międzynarodowego Dnia Seksu postanowiłam kupić sobie nową bieliznę:). Zdjęć nie pokażę, ale…czekałam na nią prawie dwa tygodnie. Przeglądając zdjęcia produktów z dziesięciu firm internetowych rozpływałam się nad ich wybitnym pięknem. Udało mi się wreszcie znaleźć komplet, który pasował mi kolorystycznie i dodatkowo był inny niż wszystkie. Gdy tylko paczka do mnie dotarła rzuciłam się jak wściekła do przymierzania. Stanęłam w łazience i …..przez piętnaście minut zastanawiałam się jak ja mam zapiąć stanik:). Taki sobie komplet zamówiłam udany. Jak już rozwiązałam sznurkową zagadkę zakładania stanika i popatrzyłam na siebie w lustrze stwierdziłam, że jak nic muszę zrobić sobie operację cycków:). Spojrzałam jeszcze raz do Internetu na komplet, który zamówiłam. Tam wyglądał on pięknie, na mnie wyglądał on średnio. A przecież figury najgorszej nie mam. Mój dobry humor wisiał w powietrzu. Jednak dostrzegłam jeszcze jedna paczkę. Zapomniałam, że oprócz kompletu bielizny zamówiłam sobie jeszcze oddzielnie inną część garderoby. Istniała więc szansa uratowania sytuacji. Po rozpakowaniu drugiej paczki okazało się, że tym razem strzeliłam w 10. Bielizna very bjuti:). Zdjęć nie pokaże;), ale uwierzcie mi na słowo. Przy okazji dowiedziałam się, jak rozmiar wybierać kupując bieliznę w sieci, bo był to mój pierwszy taki zakup. Zawsze jakieś nowe doświadczenie.:)
Odkrywam siebie na nowo. Szukam nowych cegiełek szczęścia. Nowych inspiracji. Ciekawych tematów do pisania. Zgłodniałam. Po prostu.
#MiędzynarodowyDzieńSeksu #bielizna #szczęście #singielka #duolingo