Oddychasz tak spokojnie. Patrzę na Twoją twarz. Zamknięte powieki, ciemne rzęsy. Wyciągam rękę by dotknąć Twojego policzka. Wciąż nie wierzę, że leżysz obok mnie. Dotykam palcami Twojej skóry. Jest taka delikatna. Szybko cofam rękę w obawie, że się obudzisz. To było silniejsze ode mnie. Ten ruch. Musiałam się upewnić, że na pewno to nie sen. I tak pewnie nie zasnę. Będę czuwać. Mogę tak na Ciebie patrzeć godzinami. Teraz. Bo wcześniej wcale tak nie było.
Tamtego dnia, gdy spadałam ze schodów nie myślałam, że oprócz tyłka i pleców poturbuje sobie swoje nudne życie.
– Ma Pani cholerne szczęście – powiedział do mnie lekarz wręczając wypis, zdjęcia i recepty.
Co on pieprzy, pomyślałam. Ledwo chodzę, na tyłku usiąść nie mogę, pozostaje mi tylko leżenie. I miesiąc zwolnienia.
– Naprawdę? – uśmiechnęłam się zaciskając z bólu zęby.
– Naprawdę. Mogła się Pani ostro połamać. A tak tylko trochę się „poobijaliśmy”. Teraz się trochę pani poobija w domu i wróci do pracy.
„Poobijaliśmy się”. Raczej ja się poobijałam. On wyglądał na takiego całkiem w formie mimo trzech włosów na krzyż sterczących na głowie.
– W sumie ma pan rację. A tak się trochę teraz „poobijam” w domu i będę jak nowa – rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu.
– Zalecam masaże. Jednak ja pani skierowania nie dam. Z resztą, po takim upadku to mógłbym panią skierować najwyżej na jeden za powiedzmy…- zawiesił głos i spojrzał w kalendarz – za pół roku? Pasuje?
Spojrzałam na niego jak na wariata. Oni chyba coś tu kręcą. Albo biorą. Albo jedno i drugie. Czyli jeden upadek równa się jeden masaż za pół roku.
– Chyba podziękuję. Poszukam prywatnie. Nie będę zajmować kolejki. – zeszłam powoli z leżanki celem udania się do wyjścia.
– Ale może jeszcze pani zapytać w rejestracji. – zrobił krok w moją stronę.
– O co?- zapytałam.
– O numery do masażystów, rehabilitantów. Przychodnie współpracują w ten sposób od lat. Nie trzeba zwykle nigdzie chodzić i do domu przyjeżdżają. Trochę taki masaż kosztuję, ale myślę , że 2 w tygodniu przez miesiąc pani całkowicie wystarczą. No to głowa do góry! I proszę mi się za miesiąc pokazać na kontroli.- uśmiechnął się szanowny pan doktor zamykając za mną drzwi do gabinetu.
Stałam na pustym korytarzu z papierami w ręku. Ledwo stałam. Muszę usiąść, pomyślałam. No nie, nie usiądę. Przecież mam obity tyłek. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Stać nie mogę, siedzieć nie mogę, a jeszcze muszę wrócić do domu. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Policzyłam do 10. Potem do 20. Potem poczułam jak ktoś dotyka mojego łokcia.
– Dobrze się Pani czuje? – usłyszałam głos jakby zza światów.
Otworzyłam oczy. Przede mną stał mężczyzna. Zjawił się jak grom z jasnego nieba. Pojawił się na tym pustym korytarzu znikąd.
– Jak grom. – powiedziałam patrząc mu w oczy.
– Słucham ?- odpowiedział.
Tak. Jak grom. Nie wiadomo skąd. Wysoki, skubaniec. Ze 2 metry jak nic. A ja tu stoję taka pokoślawiona. Usłyszałam jego „cham” i oprzytomniałam.
– Nie, przepraszam. Nie, oczywiście pan nie jest chamem. Chamem jest ten co mnie popchnął. – próbowałam jakoś wybrnąć, ale coś nie zagrało, bo oczy rozszerzyły mu się jeszcze bardziej.
– Rozumiem. – pokiwał głową patrząc jak niezdarnie próbuję rozcierać sobie ręką plecy.
– Ale już lepiej? – popatrzył na mnie z powątpiewaniem czy aby oprócz pleców nie stało mi się coś w głowę.
– Lepiej nie mówić. – machnęłam ręką i wypadły mi papiery. Schylił się by zebrać te parę świstków, a ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
– Proszę. Może Panią odprowadzić do wyjścia ?- zapytał podając mi dokumenty. Lepiej nie, pomyślałam. Jeszcze zemdleje i co będzie mnie niósł?
– Nie, bo ja jeszcze nie wychodzę. – pośpiesznie wydusiłam.
– Idzie Pani jeszcze na badania? – dopytywał.
– Nie, szukam rejestracji. – powiedziałam.
– To dobrze się składa. Ja akurat wiem, gdzie ona jest i idę w tamtym kierunku. – wyciągnął do mnie rękę bym chwyciła go pod ramię.
Lekko otępiałym wzrokiem spojrzałam na jego rękę. W sumie czemu nie? Powolnym ruchem wsunęłam swoją ręką pod jego i powiedziałam: dziękuję.
Przeraźliwie cichym korytarzem jak z medycznego horroru szliśmy już we dwoje. Ja, pobijany kobiecy pokurcz prowadzony przez wielkoluda.
Przez całą drogę trwającą jakieś siedem i pół minuty nie odezwał się do mnie nawet słowem. A wydawał się taki sympatyczny, pomyślałam. Doprowadził mnie do okienka i stanął obok mnie.
– Pani Mario, przyprowadziłem tu Pani kogoś.- czyli zna panią Marię z okienka. Może zna jeszcze kogoś?
Pani Maria spojrzała na mnie z nad grubych szkieł. Odstawiła kubek z herbatą. Zrobiła przedziwny ruch wargami, jakby szykowała je do splunięcia albo pocałunku. Albo coś jej utkwiło między zębami? – przebiegło mi przez głowę. Otworzyła usta odsłaniając morderczo wielkie zęby.
– O Kochany. Ja za pięć minut kończę. A tu mam jeszcze tyle wypisów do powkładania.- obróciła się na krześle, które cichutko jęknęło pod jej ciężarem. Paluchem wielkości berlinki wskazała dużemu człowiekowi wypisy do powkładania. Spojrzałam w miejsce wskazane . Rzeczywiście mnóstwo roboty. Jakieś góra pięć kartek…
– Ale Pani tylko na moment. Z resztą, chyba nie ma Pani za wielkiego ruchu o tej porze?- mężczyzna uśmiechnął się tak serdecznie, że umówiłabym go na każdą wizytę, do każdego lekarza, na każdą godzinę.
Żeby się upewnić czy faktycznie jest tak jak mówi człowiek stojący obok mnie Pani Maria dźwignęła swoje cztery litery z fotela i zsunęła okulary. Po czym opadła ciężko i rzekła:
– No Kochaniutka. Poszczęściło Ci się wyjątkowo. Rzeczywiście nie ma ruchu. Daj mnie te papiery.
Ruchu nie było. Pod ścianą na krzesełkach siedziało powietrze.
– To ja tu Pani zostawię. Dużo zdrowia życzę. – niespodziewanie przejechał ręką po moich plecach tak, że aż się odgięłam.
-yyyyy…- wyjęczałam. Co to było? Bioprądy czy co?
– Dziękuję. – wysapałam. Nawet nie wiem czy usłyszał.
– No, Kochaniutka czas to pieniądz. Za trzy minuty kończę pracę. A papirów jak nie dostałam, tak nie mam. – Pani Maria sapała za okienkiem.
– W sumie to ja tylko z zapytaniem od doktora….- popatrzyłam na wypis i krew mi odpłynęła. Jak oni piszą? Pieczątki nie przystawił, a podpisać się nie potrafi.
– Daj mie to. – wyciągnęła rękę po papiery.
Podałam jej wypis. Szybko je przejrzała i spojrzała na mnie.
– I w czym ja Ci mam pomóc? Co doktór chciał ode mnie ?- w jej głosie słychać było narastające zniecierpliwienie.
– Pani podobno ma kontakty do jakichś masażystów czy rehabilitantów.- zaczęłam powoli się tłumaczyć.
– Jakichś, jakichś! – Pani Maria wyraźnie się oburzyła. Wstała znowu z fotela, wygładziła spódnicę rozmiarów namiotu i podeszła do szafki.
– Najlepszych! Pan doktór z byle kim nie współpracuje!- mówiąc to wyciągnęła z szafki kawałek papieru.
– Trzymaj. -podała mi kartkę z nadrukowanymi danymi. 8 nazwisk, imion i numerów telefonów.
– Dziękuję. – zabrałam niewielkich rozmiarów kartkę i skierowałam się w stronę wyjścia
– Ech te dzisiejsze kobity. Nawet dupy im kto nie ma w domu pomasować.- słyszałam jeszcze jak Pani Maria niby do siebie komentuje moją niezdarność i status społeczny.
Gdy dotarłam do samochodu wyciągnęłam telefon i kartkę od Pani Marii. Stwierdziłam, że nie będę czekać, aż dojadę do domu. Byłam tak obolała, że zgodziłabym się na masaż nawet na chodniku przed szpitalem.
Wybrałam pierwszy numer. Komórka wyłączona. Twoja strata, pomyślałam. To teraz ostatni. Najbliższy wolny termin za 9 dni. Za 9 dni Panie to ja się z łóżka nie podniosę. Tak miałam powiedzieć. Ale nie powiedziałam.
– Dziękuję. To ja się jeszcze zastanowię i ewentualnie oddzwonię. – to powiedziałam.
No to teraz wybrałam drugi z listy. Pan bardzo przeprasza, ale właśnie jest na szkoleniu wyjazdowym. Wraca za 4 dni. Później ma terminy poumawiane przez dwa tygodnie. Za trzy tygodnie w poniedziałek mogę do niego przyjechać. Ja się ruszać nie mogę i jeszcze będę jeździć. Podziękowałam.
Popatrzyłam na listę. Konstanty. Niech będzie. Zadzwoniłam. Cisza. Już miałam wybierać następny numer, gdy mój telefon zawibrował. Pan przepraszał, nie zdążył odebrać. Terminy? Dostępne. Kiedy najbliższy? Nawet i jutro. Wspaniale. Do domu dojeżdża. Godzina ? Popołudniowe. Pasuje. Adres. O to niedaleko niego więc trafi na pewno. Mogłam spokojnie odpalić samochód i wrócić do domu. Jutro czekał mnie masaż.
Następnego dnia moje szare życie nabrało całkiem innych barw. Pierwszego szoku doznałam o godzinie osiemnastej dwadzieścia. Otworzyłam drzwi i …otworzyłam szeroko buzię.
– Konstanty. – wyciągnął do mnie znajomą mi już rękę. Spojrzałam na nią i dopiero teraz dostrzegłam jak długie są jego palce.
– Wejdź. – powiedziałam i szybko zamknęłam drzwi. Mój wczorajszy przewodnik szpitalny okazał się moim dzisiejszym masażystą. Zaczęłam się mu dokładniej przyglądać. Ubrany był normalnie, dresy i koszulka. Spojrzałam na twarz. Przeciętna. Normalna. Nie wyróżniająca się. Stał i czekał na zaproszenie. Uśmiechał się. Wtedy dostrzegłam ten piękny uśmiech. Poprowadziłam go do pokoju i zostawiłam go samego by mógł sobie wszystko przygotować do pracy.
Zrobiłam mu kawę i postawiłam na stole. Podał mi do ręki fizelinowy fartuch i poprosił bym się przebrała. Poszłam do łazienki zdjęłam ubranie i zostałam w samej bieliźnie. Na nią nałożyłam zieloną, szpitalną szmatkę.
Wróciłam do pokoju. Pomógł mi położyć się na stole. Gdy tylko jego dłonie dotknęły mojego ciała znowu to poczułam. Mrowienie spinające wszystkie mięśnie. Ciepło rozlewające się po całym ciele. Serce, które znów straciło swój normalny rytm, teraz pędziło jak oszalałe w oczekiwaniu na kolejne emocje. Miałam się odprężyć a coraz bardziej sztywniałam pod jego dotykiem. Chyba nie tak powinnam reagować. Coś było nie tak. To uczucie mnie krępowało, ale sprawiało, że czułam się jak w niebie. Nikt mnie tak wcześniej nie dotykał. Nasze pierwsze czterdzieści pięć minut minęło niezwykle szybko. Wstałam, ubrałam się i obserwowałam go jak dopija zimną kawę. Prawie nic mi się w nim nie podobało. Oprócz uśmiechu, głosu i wzrostu. A jednak…
Kiedy przyszedł następnym razem, gdy tylko przekroczył próg mojego domu zaczęłam go uważniej obserwować. Wręcz pochłaniałam go wzrokiem. Szukałam jakiegoś punktu zaczepienia. Nie znalazłam nic. A coś mnie do niego ciągnęło. Wystarczyło, że dotknął moich dłoni, ramienia , pleców cała sztywniałam. Z niecierpliwości, z gorączki, bólu, pożądania. Chciałam tylko by ulżył mojemu obolałemu kręgosłupowi i wyszedł jak najszybciej.
Za trzecim razem, gdy wychodził zapytał czy nie napiłabym się z nim wina. Zaskoczył mnie, ale zgodziłam się. Odprowadził samochód do domu i wrócił po dwóch godzinach z torbą sushi i dwoma butelkami wina. W połowie drugiej butelki zdjął mi skarpetki i zaczął masować mi stopy.
– Wiesz Kostek? – spojrzałam na niego.
– Co?- zapytał.
– Masz piękne ręce.- gładziłam każdy jego palec, dotykałam paznokci i oglądałam linie papilarne.
– Duże. Takie powinny być ręce masażysty. – uśmiechnął się do mnie.
– Takie ręce leczą. – ledwo powstrzymując ziewanie przyłożyłam jego rękę do swojej piersi. To była ostatnia rzecz jaką zapamiętałam z tamtego wieczoru. Rano obudziłam się na kanapie sama, przykryta kocem. Na stoliku przed łóżkiem stała już letnia kawa i croissanty. Spojrzałam na telefon. Dobiegała dziewiąta. Obok godziny pojawiła się koperta z wiadomością od niego.
„Dziękuję za miły wieczór, odezwę się. K.” Przez tydzień żyłam jak w transie. Jak na haju. Nawet plecy zaczęły mnie mniej boleć. Czekałam na choć jednego sms-a. Jakikolwiek znak życia. Nic. Gdy tydzień później otwierałam mu drzwi wcale nie zaczął od masażu. Podniósł mnie delikatnie i zaniósł prosto do sypialni.
…i teraz gdy patrzę jak śpisz, gdy wsłuchuję się w ciszę domu, gdy po cichu zbieram Twoje rzeczy wiem, że dziś bym Cię do swojego życia nie wpuściła. Twoje ręce uleczyły moje plecy, a chwila zapomnienia poturbowała duszę. Wiem już, że nie zostaniesz, przejrzałam Twój telefon. Takich ja jest w nich może z pięćdziesiąt. Za stara jestem na takie zabawy, a ciągle za mało odporna na takie dramaty. Mogłeś mieć wszystko, nie będziesz miał nic.
Bo to co nam się zdarzyło to nie była miłość. Prawda?
#toniebyłamiłość #opowiadanie