Podróżowanie po Warszawie to istny koszmar. Naprawdę współczuję wszystkimi przyjezdnym, a zwłaszcza obcokrajowcom. Rzadko jeżdżę po stolicy, ale czasem się zdarza. Zawsze miałam problem z orientacją w terenie i to znaczny – zdarzało mi się wsiąść w autobus nie w tę stronę i zorientować się np. po 3 przystankach, że muszę wysiąść😊.Odkąd istnieje aplikacja jakdojadę i Google maps zdarza mi się coraz rzadziej zabłądzić, ale jednak i one czasem wprowadzają człowieka w błąd. Najczęściej jest to zapewne spowodowane łącznością z Internetem i złym lokalizowaniem urządzenia.
Ostatnio pierwszy raz miałam okazję wysiąść na stacji metra Stadion Narodowy. Pierwsze co mnie uderzyło to to, że tak mało ludzi wysiada na tej stacji. Oprócz mnie pociąg opuściły może ze 3 osoby. Tabliczek ze strzałkami i nazwami ulic masę, ale nigdzie nie mogłam na nich znaleźć swojego docelowego miejsca podróży (mimo, że ulica znana i długa). Zaczęło mi się robić lekko gorąco. W pobliżu żadnego żywego ducha, żadnego metromena i co tu dalej począć ??? Ponieważ akurat byłam w o tyle komfortowej (co nie często mi zdarza) sytuacji, że mogłam sobie „pozwiedzać” tę opuszczoną przez ludność stację wybrałam metodę „na czuja”. Wlazłam na ogromne ruchome schody i wjechałam na antresolę. Włócząc się po przeogromnym korytarzu w poszukiwaniu jakiekolwiek mapy, która miałaby mi wyjaśnić w która stronę mam się właściwie udać, gdzieś w jego połowie trafiłam na jedna jedyną pleksę z … mapą linii metra…Jakiś wybitny umysł zadał sobie tyle trudu by umieścić mapę linii metra w takim oto miejscu (???)…jakby człowiek zanim wejdzie na peron miał obiec cała antresolę w poszukiwaniu odpowiedzi w którą stronę ma jechać. Ręce moje załamały się w poczuciu bezsilności i w rozpaczy nad stanem umysłowym polskich architektów. Za chwilę obok mnie pojawiła się kolejna bezradna duszyczka wlepiająca oczy w tę nikomu do niczego nieprzydatną mapę. Humor mi się trochę poprawił. Nie tylko ja okazuje się jestem taką pierdołą jeśli chodzi o poruszanie się po mieście.
Całe szczęście na horyzoncie pojawiła się jakaś kobieta, która już z daleka po wymianie spojrzeń zaczęła się uśmiechać jakby wiedziała co jest grane. Pokierowała mnie do wyjścia właściwego i …. dopiero, gdy znalazłam się na powierzchni zaczął się cyrk. Wpisałam ponownie adres w cudowną wyszukiwarkę w nadziei, że teraz na bank dotrę do celu w 5 minut (bo tak informowała mnie aplikacja wcześniej). Ulicy mojej w dalszym ciągu widać nie było, a już o jakichkolwiek mapach nie ma mowy. Stojąc jak ten kołek przed skrzyżowaniem równoległym, wgapiającą się w nieruchomą czerwoną kropkę na ekranie mojgo telefonu (kropka = ja) czy aby na pewno dobrze się kieruję czekałam na zmianę świateł. Wyglądało, że dobrze. Gdy tylko światło zmieniło barwę na zieloną ruszyłam pędem przez ulicę. Ledwo przez nią przeszłam aplikacją zaczęła mi pokazywać, że zboczyłam z kursu. Ciśnienie mi lekko podskoczyło. Postanowiłam wrócić do punktu w którym rozpoczełęm swoją wędrówkę czyli pod stację, gdzie kropka – czyli ja – była jeszcze na właściwym miejscu na mapie. Ponownie aplikacja kazała mi ruszyć na jezdnię. Na pasach kropka poruszała się zgodnie z planem, po ich przekroczeniu znowu windowało mnie na jakąs boczną uliczkę. I znów wróciłam pod metro, upocona i wkurwiona. Zaczęłam krążyć z telefonem przemieszczając się w różną stronę – dwa kroki w lewo, trzy kroki w prawo, dziesięć do tyłu, siedem do przodu. Ktoś kto by poparzatył na mnie z boku mógłby stwierdzić, że albo szukam kosmitów albo uciekałam z zakładu psychiatrycznego😊 Gdziekolwiek się nie ruszyłam telefon pokazywał, że jestem na dobrej drodze…
Moja cierpliwośc się kończyła. A ludzi oczywiście na ulicy brak. Z daleka zobaczyłam jednak nadjeżdżającego rowerzystę, moją ostatnią deskę ratunku. Zagrodziłam mu drogę, a on zatrzymał się tuż przed mną i…całe szczęście był bardziej zorientowany w terenie niż ja 😉 .Wprawdzie nie zaproponował podwózki, ale wytłumaczył jak mam iść by dotrzeć na miejsce. Grzecznie panu podziękowałam i schowałam telefon parę razy przeklinając w myślach: nowoczesną technologię i skopane aplikacje oraz #Miasto Stołeczne Warszawa za brak oznakowania ulic. Bo czy to naprawdę jest taki problem ustawić przy centralnych punktach, takich jak stacje metra, map by się człowiek mógł zorientować, gdzie się znajduje?
Dotarłam do celu mojej podróży, ale do dziś zastanawiam się co mają ludzie zajmujący się projektowaniem zagospodarowania terenu? Najpierw nastawiają tych bloków jeden na drugim, nawsadzają między nie milion wąskich ulic i alejek, a Ty później biedny przybyszu martw się, gdy chcesz odnaleźć jakiś adres w tej betonowej dżungli.
Zwracam się z apelem do #Miasto Stołecznego Warszawa – ułatwcie życie podróżującym umieszczając CZYTELNE mapy w miejscach, gdzie naprawdę by się one przydały np. przy przystankach autobusowych czy właśnie przy stacjach metrach. Skoro miejscowy się gubi to jak ma poradzić sobie obcokrajowiec ?
#Miasto Stołeczne Warszawa #mapa #dramat