
Szybko. Szybko. Nie mam czasu. Śpieszę się. Jak zwykle. Otwieram komputer. On zaraz przyjdzie. Milion pomysłów przechodzi mi przez głowę. Zaraz większość z nich stracę. On nigdy tego nie zrozumie. Zaraz znów stanę się bezsilna. Siadam. Jest wieczór.
Woła mnie.
Słyszę jego kroki. Woła mnie. Wołając przeciąga moje imię. Śmieje się tym durnowatym śmiechem, którego tak nie cierpię. Nienawidzę wręcz. Mam na niego alergię. Muszę jeszcze grać. Jeszcze chwilę muszę to wytrzymać. Nie wiem po co. Czuję, że muszę. Może dzień, może tydzień. Schodzi po schodach.
Nie chcę.
Nie chcę. Wcale nie chce spędzać z nim kolejnego wieczoru. Wolę swój świat. Świat papieru, świat liter. Jak to wszystko zatrzymać? Nie wiem. Nie potrafię tak zwyczajnie zniknąć. Słyszę go. Jego kroki prawie bezszelestne. Jeszcze chyba cztery lub trzy stopnie i zaraz postawi stopy na dywanie. Zaraz go zobaczę. Znów będę musiała się uśmiechać. Nie umiem tego robić.
„Nie martw się.”- mówi ona.
Spycha mój stół daleko w stronę ściany. Tuż przed schodami wyrasta wielki, stary regał z książkami. On nienawidzi książek. Nie cierpi książek. Chowa je przede mną. Zaczynam czuć spokój. Chyba tego nie przeskoczy.
Wielki fortepian.
W miejscu mojego stołu pojawia się fortepian. Wielki fortepian. Ona siada za nim. Patrzę na nią. To Japonka. Dopiero teraz poznaje. Wygrała ostatni konkurs Chopinowski.
„Rzuć liczbę.” – mówi do mnie . Mówię „5”. Uśmiecha się do mnie. „Niech będzie pięć”.
Nie mam czasu na jego nerwy.
Słyszę jego. Jak zaczyna się wściekać. Jak szarpie regałem. Mebel nawet nie drgnie. Książki nie spadają. Nie mam czasu na jego nerwy. Zmienia taktykę. Zaczyna wołać: „ Get out, get out wherever you are”’ . Światło nad fortepianem zaczyna mrugać. Ona sobie z tym poradzi. Zagra nawet po ciemku. Ja to wiem. On nie umiał. Dla niego życie było ciemnością.
…muzyka gra dalej.
Ona daje mi znak ręką i ściąga tłuczeń. Zamiast klawiszy widzę miliony, a może miliardy pszczół. Zaczyna grać. Głośno, by zagłuszyć jego rechot. Pszczoły wylatują spod jej palców i mkną w stronę regału. Ten przewraca się na schody. Ona wstaje, idzie do mnie, a muzyka gra dalej. Patrzę na nią, a ona się uśmiecha.
„Jakie to było proste, prawda?”.
Odgarnia mi włosy i szepce do ucha : „Jakie to było proste, prawda?”.
Znika fortepian, pojawia się mój stół. Japonka grozi mi palcem. Rzuca mi na balat 2 dychy.
„ To na zachętę. Pamiętaj, nie rób tego nigdy więcej.”
„Nigdy więcej.” –powtarzam za nią.
Zaczyna się śmiać. Dorzuca mi 2 złote.
„ I kup sobie wreszcie to Prince Polo”.
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Na kanapie śpi On. Przykryty białym kocem. Oddycha spokojnie. Usnął, zmęczony czytaniem.