
Filety śledziowe firmy MORS.
Dziś na tapecie lądują filety śledziowe firmy MORS. Lubię rybę i jem chyba każdą. Oprócz śmierdzącego karpia i obleśnych sardynek. Jak łypią na mnie z puszek to dostaje zwyczajnie mdłości🤢. Jadam smażoną, wędzoną i w sałatce. Pieczonego jadłam tylko łososia, ale on nie za bardzo do mnie przemówił🤔. Nawet w Wigilię. Do kuchni jakoś specjalnie mnie nie ciągnie. Od zawsze 🤷♀️. A że rybka zdrowa i lubię, śledzie ostatnio częściej kupuje. I tak ostatnio kupiłam właśnie ten produkt. Filety śledziowe firmy MORS.
Filety śledziowe firmy MORS czy są słone?
Ostatnio pisałam Wam o genialnym w smaku tuńczyku Rio Mare. Te Włochy 🥰…Ten wpadł do sałatki po jogo – treningu🧘♀️. Wspomniane wyżej filety śledziowe firmy MORS kupiłam ostatnio w Lidlu.

Mają błąd na stronie, więc szukając ich znadziecie je jako kołobrzeskie…😜. Nie powiem, dużych rozmiarów pudełko. Nie to, żeby jakoś wybitnie swoim wyglądem zachęcały do kupna. Ot, śledzie z cebulą w oleju. I to jeszcze solone. Soli wręcz nienawidzę. Nawet ziemniaków często nie dosolę. Taką mam awersję do tej przyprawy. Ale wracając do tematu. Myślę, wezmę, spróbuję, chyba nie umrę od tej soli…
Filety śledziowe firmy MORS czy są duże?
No i tak jak otworzyłam to zacne pudło, śledź w środku wyglądał wybitnie. Ładnie. Apetycznie. Mięsiście. Oprócz tego, że pływał w mega ilości oleju i sporej ilości cebuli, ślinka zaczęła mi ciec. Nie dałam rady jednak tego zjeść na raz. Podejść było dwa. Okazały się dla mnie za słone. Ale przecież nie będę się wygłupiać. Tłustego śledzia, pokrojonego w kawałki,wyjmować z pudełka płukać nie będę. Jeszcze mnie nie pogrzało. Nie byłam też tak bardzo głodna. Chyba ta sól też trochę powstrzymała mój niepohamowany apetyt na śledzia. Jak się później miało okazać… i bardzo dobrze😶.
Czy da się je zjeść „na raz”?
Dnia następnego zrobiłam kolejną przymiarkę. Już z mniejszym zacięciem, ale zeżarłam je do końca. Prawie. Dobrze, że mam wszystkie zęby. Jeszcze 😁. Gryzę i jem powoli. Inaczej nie wiem jak ta kulinarna przygoda by się skończyła. Gdy dotarłam do ostatniego wielgaśnego kawałka, próbując go przeżuć myślałam, że chyba coś mi się wydaje. Ale nie, nic mi się nie wydawało. Oto co wydobyłam ze swej jamy gębowej😵.

Tak, właśnie to. Tyle lat, ile jem śledzie NIGDY, NEVER, mi się to nie zdarzyło. Zwyczajnie osłupiałam. Ostatni kawałek. A tu szkielet🦴. W sumie dobrze, że nie pije wódki – wszak wiadomo śledzik lubi pływać – bo mogłabym lekko popłynąć. Na tamten świat⚰️.

Przepis na dobrego śledzia 😜.
Ponieważ wielkimi krokami zbliżają się Święta i zapewne wiele z Was będzie kupowało śledzie, te stanowczo odradzam. Chyba, że kogoś wybitnie przy stole nie lubicie.
Na koniec podrzucę Wam przepis na naprawdę pysznego śledzia. Fakt trzeba się trochę narobić, ale jest delizioso. Najlepszy jaki w życiu jadłam.
ŚLEDZIE Z ŻURAWINĄ
– śledzie (nie pytajcie ile, sami wiecie ile zjecie😉);
– cipolla czerwona (tak, dobrze czytacie😉) ;
– cebula biała;
– szczypiorek;
– koperek;
– sól;
– pepe;
– zucchero;
– olej.
Śledzie oczyścić ze skóry i pokroić na mniejsze kawałki. Posypać cukrem i pieprzem. Włożyć do słoika i zalać olejem – odstawić na 1 dzień do lodówki.
Cebulę kroimy w drobną kostkę, solimy i posypujemy cukrem. Odstawiamy na ok. 30 minut, aż cebula lekko zmięknie. Kroimy szyczypiorek i koperek. Łączymy zieleninę z cebulą i śledziem. Dodajemy żurawinę. Mieszamy i gotowe. Smacznego!
A od filety śledziowe firmy MORS radzę się trzymać z daleka. Z resztą wcale nie są takie smaczne.
Jak Wam się nie chce robić śledzi to na stole możecie położyć grzybki😜😈.
Pozdrawiam🍀.