
Mam pustkę w głowie. Nie nadążam. Przewracam się o własne potrzeby. Bo wyrastają mi na drodze jak grzyby po deszczu. Z potrzebami jest jak z grzybami. Albo nie ma ich wcale, albo jest tyle co kot na płakał. Albo są w ch🥴j zaspokojone i przestajemy myśleć.
Szuflada.
Moje potrzeby od lat leżą w szufladzie z nazwą niezaspokojone. I wiem, że winę mogę podzielić nawet nie na pół. Mogłabym „obdarować” wiele osób, które wrzuciły do mojej szuflady rzeczy, których nie chce, nienawidzę, rzygam nimi co któryś dzień i nie mogę się ich pozbyć z wielu powodów.
Tyci-tyci.
Boli mnie serce, boli mnie dusza, sztywnieje mi kark, łzy toczą się jak kamienie zaciskając gardło tak mocno jakby mi ktoś cały bochenek chleba próbował wepchnąć i dopchnąć nogą. Po co ja się do chuja Pana znów malowałam?! Ale tylko tak jestem wstanie się uwolnić, żeby poczuć się lepiej. Chociaż na moment. Tak tyci -tyci.
Nie mój biznes.
Kiedy pytają mnie dokąd mnie tak gna, to właściwie nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Bo tych kierunków gnania mam mnóstwo. Niektóre już osiągnęłam, na innych szlakach wciąż jestem. Gdzieś w trakcie ustalania trasy, gdzieś na początku, na innych zgubiłam się dawno, ale ciągle szukam. Inne porzuciłam, bo stwierdziłam, że nie, ch😱j z tym, nie mój biznes, nie moja sprawa.
Spier@laj, nie mam czasu.
Są takie rzeczy w szufladach, które trzymam latami.
Patrzę na siebie w lustro i myślę, kurwa, jak ja wyglądam?!
Włosy nie ułożone, cienie pod oczami, od tygodni nie mam siły ćwiczyć (siła to może by się i znalazła, przyznaję, ale brak czasu dobija), tu widzę „nadprogram” by zaraz patrząc w dół by już w to jebane lustro nie patrzeć zobaczyć stopy, które mówią „teraz to Ci dojebie”. Aż czasem mam ochotę im powiedzieć „spierdalaj, nie mam czasu”.
Mózg.
Jakbym tak mogła zostawić jedną jedyną cząstkę siebie to wybrałabym zdecydowanie mózg. Tylko czy sam mózg byłby w stanie chodzić, zrobić zakupy, powiedzieć „dzień dobry”, pisać? Znając jego determinację byłby pewnie pierwszym mózgiem, który by się tego nauczył. Może znów osiągnęłabym kolejny szczebel do swojego raju zwanego spokojem, jak wówczas, gdy wyłączyłam telewizor.
Tchórz czy bohater?
Trudno ciała się nie pozbędę. Musiałbym się zabić. I tak czasem myślę – czy samobójca to tchórz czy bohater? Czy przegrał życie czy wygrał szczęście i spokój? Nie wiem. Chyba prawda leży gdzieś pośrodku.
Patrzę na ludzi na ulicach. Dobrze ubrane kobiety w fajnych kieckach i zajebistych butach. Z paznokciami jak z reklamy. Przystojnych facetów ubranych jak na zachodzie – garniaczek, dobrze dopasowane spodnie, pachnących tak, że mam ochotę leźć za takim na koniec świata. Nie za nimi. Męskie perfumy oszałamiają mnie od zawsze, damskie są często tak ciężkie, że aż się duszę. I pewnie, gdyby ten czy tamten facet był chodząca butelką pewnie dawno bym za nim poszła. Nie musiałby się nawet odzywać. Nie spotkałam jednak chodzącej butelki. Może szkoda…
Ręce opadają.
I znów czuję, że ręce mi opadają. Chciałbym bardzo. Założyć mini, wcisnąć te pieprzone szpilki i uciec. Kupić bilet na chybił trafił i wylądować, gdzieś gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Potem dopada mnie refleksja. Kto niby miałby mnie szukać 🧐😅?
Przecież wszyscy tak naprawdę to mnie porzucili w najtrudniejszym momencie życia.
Zostawili z takim bagażem, który waży więcej niż wszystkie kamienie świata.
Superbohaterowie z bożej łaski.
Gdy usłyszałam, od teścia, że mój Mąż zmarł przeze mnie nikt nie stanął w mojej obronie. Nikt. Tak. Taka była odwaga superbohaterów z bożej łaski. Rodziny i tych co zwali się moimi przyjaciółmi.
Gdy zaczęłam szukać bratniej duszy, wsparcia, człowieka z którym chce się żyć usłyszałam takie słowa, które do dziś nie mieszczą mi się w głowie. A brzmiały one wykrzyczane tak:” Tobie to się r… chce a nie miłości szukasz”. Pewnie, że się chciało. A komu się nie chce do kogoś przytulić i odlecieć?! Z jaką łatwością jest wypowiadać takie słowa, gdy ma się dobrą pracę, partnera, święty spokój i bladego pojęcia o tym jak to jest stracić miłość swojego życia bezpowrotnie. Czysta hipokryzja jakiej pełno.
Gdy zostałam sama nikt nie zadzwonił nie zapytał „Monia, a może przyjechać, a może Ty chcesz się oderwać, a może trzeba Ci jakoś pomóc?”. Za to otrzymałam bardzo „ciekawy” telefon od koleżanki sprzed lat z zapytaniem czy mój Mąż naprawdę nie żyje, bo- jak tłumaczyła – myślała, że sobie żartujemy, że ma raka! Tacy ludzie są pojebani właśnie.
Serce mi krwawiło. Ale to nic – myślałam. Karma wraca. Do każdego. Ja się na nikim nie mszczę, prędzej dopadnie ich siła wyższa.
Przyjaciele z którymi wypiłam morze wódki i litry kaw odsunęli mnie od siebie. Bo ważniejsze były nowe kwiatki w ogródku, zwierzątka czy bardziej atrakcyjne towarzystwo do zabawy. Bo bez Męża okazało się, że nic nie znaczę. Bo przecież nie pożyczę wiertarki, bo nie wiem, gdzie leży. A może będę miała ochotę, którejś gorzej wyglądającej faceta odebrać. A może będę chciała o coś poprosić. Nie, ja nie proszę- dziś tym wszystkim ludziom, którzy mnie zostawili mówię : życzę Wam byście mieli takich przyjaciół jakimi sami byliście.
Mam szczęście.
Mam szczęście do facetów. Poważnie. Moimi prawdziwymi przyjaciółmi zawsze byli mężczyźni. To na ich ramionach zawsze płakałam bez obaw. To do nich zawsze zwracałam się z prośbą o pomoc. Obcych. Bo przecież z rodziną to wiadomo jak 😁I całe szczęście zawsze w moim życiu przewijał się P. i M. i wielu innych, którzy zwyczajnie po ludzku ze mną gadali. Ja gadałam, oni gadali. I tak na zmianę. I wcale nie musiałam niczego przez łózko załatwiać by znaleźć oparcie w trudnych chwilach. I im wszystkim mówię DZIĘKI. Fajnie, że jesteście.
Dziś wiem, że świat kobiet jest nie dla mnie. Za bardzo mnie przytłacza. Za dużo ode mnie wymaga. Wolę towarzystwo męskie niż damskie, pełne tej kurewskiej zawiści. Trudno – widocznie tak ma być.
Że to, że tamto…
Słucham wiecznie pretensji. Myśleć o dzieciach i być na każde ich zawołanie. Że powinnam się żyć inaczej. Wyprowadzić się. Nie zmieniać pracy. Że tego nie zrobiłam czy że tamto powinnam. Tego nie załatwiłam, z tym się spóźniałam czy o czymś znowu zapomniałam. A kto to kurwy nędzy nie zapomina?!
Ale dziś mówię basta! Dosyć. Gdybym nie miała dzieci byłabym w tej chwili w drodze na lotnisko. A nie jestem. Bo znów staram się żyć wedle ogólnie panujących reguł. Tzn. jak tzw. „normalny człowiek”. Przyzwoicie, przykładnie, jak dobry obywatel , kurwa jego mać:)
Tzw. „normalny człowiek”.
Bo staram się bardziej. Bardziej niż niejedna matka, niejedna kobieta. Przecież żyję na tym świecie nie od dziś i widzę. Widzę pary normalnie robiące zakupy, widzę ludzi, którzy podróżują. Widzę jak ludzie zmieniają pracę i podejmują nowe wyzwania.
Mnie spisano na straty lata temu. Przez lata usiłowano mi wmówić, że sobie nie poradzę. Nawet nikt poważnie nigdy ze mną lata temu nie rozmawiał o tym, gdzie tak naprawdę powinnam pracować by czuć się komfortowo.
Przez lata kazano mi ukrywać się ze swoją chorobą wmawiając mi, że ludzie wezmą mnie za chorą psychicznie. W XXI wieku!!! Może faktycznie w średniowieczu spalonoby mnie na stosie, ale rzekomo dawno ta epoka jest za nami. Dziwne tylko jest to, że ja wciąż czuję się jak przestępca. Jakbym zbrodnię jakąś popełniła. Prościej powiedzieć, że ma się raka, bo wtedy z automatu należy Ci się wspólczucie niż to, że masz problem neurologiczny. Nie, nie psychiatryczny. Choć czasem się zastanawiam czy nie lepiej by było być przysłowiowym wariatem i z uśmiechem patrzeć na świat niż żyć z pełną świadomością tego, że ludzie skreślają Cię z góry, za to, że jesteś chory.
Jesteś mądrzejsza.
Moja choroba nauczyła mnie wielu rzeczy. Samozaparcia i dyscypliny. Bo zawsze i wszędzie musiałam udowadniać, że nie stanowi ona dla mnie ograniczenia w życiu. Że mogę się uczyć i zdobywać to co chce. Że mogę być matką, mieć zdrowe dzieci i być lepszym rodzicem niż niejeden zdrowie mający. Że nie straszne mi są nowe wyzwania. I to właśnie ta determinacja pozwoliła mi nie zwariować przez ostatnie lata. A choroba jest momentami jak dobra wróżka – wie kiedy mnie zwyczajnie wyłączyć, odciąć od świata, bo rozumie szybciej niż ja, że tego wszystkiego już za wiele, Monika wyluzuj, wyłączam prąd, musisz odsapnąć. Dziękuję, że wiesz kiedy mnie przenieść w inny świat bym mogła sobie odpocząć i odpuścić. Choć mam cichą nadzieję, że kiedyś definitywne się rozstaniemy, dziś mówię wolę żyć z Tobą niż wśród tłumu. BO ZWYCZAJNIE JESTEŚ MĄDRZEJSZA.
Wszyscy mówią…
Wszyscy mówią – depresja. A ja powiem dziś tak. Odwieczna.
Ostatnio miałam imieniny. Facebook przypomniał mi ostatnie życzenia imieninowe jakie dostałam od Męża. Spłakałam się jak bóbr. Pisał, że życzy mi by gorycz zniknęła z mego serca. Nie zniknie. Ta gorycz daje mi kopa, siłę i chęć do walki. Pozwala pisać. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale jednak. Prędzej się jakoś po swojemu dogadamy.
Wysyłają mnie na terapię, każą brać leki. A może nim komuś poradzimy, że ma się leczyć u psychiatry sami pójdźmy się poradzić jak pomagać.
I z taką oto refleksją dziś to zostawiam. Nie oceniajmy, jak palniemy głupotę to przeprośmy, bo nawet po latach słowo „przepraszam” ma wielką moc. Bo choćby skały srały i człowiek starał się być w chuj idealny to i tak wszystkim nie dogodzi.
P.S. Swoich Czytelników za przekleństwa przepraszać nie będę- myślę, że wybaczą:). O tzw. „wulgaryzmach” jeszcze kiedyś napiszę:)