
Dopijał poranną kawę. Patrzył na akta leżące biurku. Właściwie to ich stos. Ta sprawa męczyła go od miesięcy. Dlatego na tekturowej okładce nie zbierał się kurz. Wyciągał je każdego tygodnia. Rozkładał zdjęcia. Robił nowe notatki. Kreślił stare. Na pamięć znał nazwiska przesłuchanych osób choć nie wiele one do sprawy wniosły.
Patrzył na fotografie rozkładających się ciał. Ich części – ręce, nogi, głowy, korpusy -odłączone od ciała leżały starannie poukładane niczym ekspozycja w drogim sklepie. Jakby ktoś chciał podkreślić wyjątkowość ich aranżacji wokół rozsypano włosy.
Te wszystkie nieme fragmenty ze zdjęć stanowiły kiedyś jedność. Dziś nie wiadomo było do kogo należą. Wiedział, że było ich wiele. Same kobiety. Młode i za życia pewnie ładne. Teraz nie odbiegały wyglądem od rozkładającej się w lesie zwierzyny.
Ciał przez ostatnie cztery lata znaleziono trzynaście. Pięć zidentyfikowano, reszta wciąż widniała jako NN. Wszystkie na cmentarzu. Wszystkie w cudzych grobach.
Wiedział. Czuł to, gdzieś w środku. Za każdym razem jak widział zdjęcia ciał rozłożonych na czarnych foliach przygotowanych do transportu do miejscowego prosektorium domyślał się. Nikt inny nie pasował do całej układanki.
Wystarczyło przesłuchać jeszcze jedną osobę. Zrobić to czego przez ostatnie lata nikt nie zrobił. Czekali, aż „stary” odejdzie. To on rozdzielając sprawy „przygarnął” sobie tamtą. Nie wiedzieć czemu, bo zawsze brał coś mniej wymagającego. Życie płata jednak figle. Gdy sprawę mieli odłożyć, „stary” zwyczajnie wyciągnął kopyta.
I to w tak spektakularny sposób! Wracał do domu po robocie i -według ustaleń biegłych – spadło mu coś pod nogi, zablokowało pedały. Miał facet pecha, jechał przepisowo, ale na pustej zazwyczaj drodze pojawił się tir. Źle skręcił kierownicą, pewnie z nerwów i wpadł centralnie prosto w ramiona swojego Anioła Śmierci.
Gdzieś tam słyszał, że dobrze się stało. Że śmierć szybka, bezbolesna prawie. Że wreszcie może ktoś zrobi porządek w wielu sprawach wątpliwe wyjaśnionych lub odkopie te bezpodstawnie odrzucone.
Mieli rację. Przyszedł „nowy” i na pierwsze zebranie przyniósł pięć pudeł. Trzymał je w rogu gabinetu do końca swojego wykładu. A potem wstał i powiedział:
-Koniec opierdalania. Bierzcie co chcecie. To nie są sprawy zamknięte. Ja to wiem i wy to wiecie lepiej ode mnie.–
Chciał się upewnić czy to co od dawna myślał o tej sprawie jest prawdą. Wybrał sobie parę teczek i czekał, która zostanie ostatnia. Została ta, której nikt poza nim nie chciał wziąć, a teraz oglądał ją po raz kolejny przed przesłuchaniem ostatniego świadka.
Ostatni świadek.
Siedziała na starym,obdrapnym, czarnym krześle. Małe pomieszczenie, przez migająca świetlówkę nieustannie zmieniło swoją powierzchnię. Być może to pora płatała jej oczom takiego figla.A może umysł do którego wciąż nie dochodził absurd w jakim się znalazła. Patrzyła na człowieka, który ją tu ściągnął. Bo właśnie tak było. Wcale nie miała ochoty tu teraz być. A musiała. Nie musiała tylko jednego: mówić prawdy.
-To kiedy to było, Pani Ewo?- mówił spokojnie, jego oczy były spokojne, ale pełne napięcia. Wyczekiwał każdego ruchu.Na jej małej twarzy trwał bezustanne pościg jego źrenic za ruchem jej mięśni.
-Ale o co Pan pyta, bo nie za bardzo rozumiem?-
-Kiedy, żeście się poznali?-
Ewa roześmiała się, aż zadrżały ściany w niewielkim pomieszczeniu.
-A pan pamięta, kiedy poznał żonę?- Ewa zastanawiała się ile może mieć lat siedzący przed nią policjant patrząc na obrączkę na jego palcu. Młody, ale już sterany pracą. W pierwszej chwili dałaby mu góra 40, ale może się myliła.
-Pamiętam – rzucił krótko.
-Ja też – oparła się wygodniej na sztywnym krześle. Założyła nogę na nogę, odsłaniając dopiero co opalone na zagranicznej plaży gładkie kolano. Wzrok mundurowego poleciała w kierunku skrzyżowanych nóg.
-Proszę mówić. –
-Co dokładnie chce Pan wiedzieć. –
-Najlepiej wszystko. –
-Wszystko…?- zapytała z powątpiewaniem czy naprawdę chce to wszystko usłyszeć.
-Tak.-
Sięgnęła do torebki i otworzyła zamek. W pustym pokoju wydał dźwięk taki jakby otwierała walizkę podróżną, a nie malutką, letnią torebkę.
Położyła na stole paczkę papierosów.
-Mogę?-
-Proszę- wyciągnęła z paczki papierosa. Meżczyzna sięgnął do kieszeni bluzy po zapalniczki i po chwili w pokoju zrobiło się siwo.
-A Pan?- zerknęła na niego.
-A ja nie.-
Zamknęła oczy i odchyliła głowę. Wypuściła kolejny dym w sufit, uśmiechnął się, po czym westchnęła ciężko.
-To będzie długi wieczór. Nie wiem czy warto.-
-Warto.-jego oczy podążały za małymi palcami szybko wkładającymi do ust cienki filtr. Odwrócił wzrok.
-Nie traćmy czasu. Pana, mojego i tego małego pokoju.-
-Poznałam go zimą. Gdzieś na początku roku. Kończyłam studia, dobre studia. Dobre dla kobiety. Spotkanie kogoś na uczelni graniczyło z cudem. Widziałam pojawiające się na palcach koleżanek pierścionki zaręczynowe, potem dostawałam zaproszenia na śluby. –
-I tam go Pani poznała?
-Gdzie?- zbita z tropu spojrzała na niego jakby dopiero otworzyła oczy.
-Na ślubie.-
-Pan nie słucha. Na ślubie to ja byłam niejednym. Ale nie, na żadnym z nich się nie pojawił. Nie mieliśmy wspólnych znajomych. Był to raczej człowiek spokojny. W porównaniu ze mną-domator.
Studia się kończyły, zamężnym koleżankom brzuchy rosły, a ja patrzyłam na to z niedowierzaniem. Nie jedna wyglądała tak, że pies z kulawą nogą by się nie zainteresował.- zgasiła resztkę papierosa.
-A jednak.- westchnęła.
-Do mnie nikt nie lgnął. Po skończonych zajęciach wracałam do swojego pustego mieszkania odpocząć i pisać. Kończyłam pracę magisterską, szykowałam się do ostatnich egzaminów, a wieczorem dorabiałam w nocnym u sąsiada. Niedużo z tego było, ale zawsze coś.-
-I on tam przyszedł?-
-Tak jakby.-
-To znaczy?-
-No wie Pan- wyprostowała nogi i wygładziła pognieciony na udzie materiał letniej sukienki.
-Szukałam, tu- popukała w ekran telefonu.
-Odezwał się któregoś zimowego wieczoru. O ile dobrze pamiętam to był styczeń. Nie było jeszcze tak późno.- spojrzała na kamerę wisząca w rogu sufitu, jak tamtego dnia czując śledzącą ją sztuczne oko. Skrzyżowała nogi.
-To musiał być styczeń. Było tuż po świętach. Za oknem padał gęsty i ciężki śnieg. Ludzi było mało więc pisaliśmy. Zaciekawił mnie.-
-Czym?-
-Wlaściwie to chyba wszystkim.-
-A dokładnie?-
-Przede wszystkim nie chciał od razu łóżka. To mnie zdziwiło.- czuła jak jej twarz nabiera rumieńców.
-Wie Pan jak to wygląda?-
-Co?-
-Poznawanie człowieka przez Internet.-
-Znam wiele historii, często mają wiele wspólnego. Te ze szczęśliwym zakończeniem zwykle różnią się od tych, które lądują w naszych kartotekach. A jaka była Pani?-
-Pisał. Mówił, że tak szybko to się ze mną nie spotka. I przeprasza od razu, ale nie ma czasu. Firmę ma i jeszcze ojcu pomaga.
A ojciec już coraz starszy więc tak jakby miał dwie.-
-A czym się zajmował?-
-Sklep prowadził. Monopolowy. A ojcu pomagał przy pogrzebach. W nocy swoje, za dnia jego.Choć i popołudniami robił na cmentarzu.-
-Dużo z tego miał?-
-Starczało. Nie było problemu. Coś się zepsuło, chciałam pojechać na weekend czy obudziłam się z myślą o zmianie firanek, to tylko całował mnie w czoło i mówił „Ubieraj się, jedziemy”.-
-Czyli hojny?- zapisał coś w swoim notesie i znów popatrzył na Ewę.
-Hojny? Myślę, że normalny. Miał i chciał bym była szczęśliwa.-
-A kiedy pierwszy raz się spotkaliście? Tak na żywo?-
-To była końcówka kwietnia. Szybko zdecydowaliśmy o wspólnej majówce.-
-Długo od pierwszej rozmowy.-
-Długo, ale miałam czas. Czas, żeby go lepiej poznać. Dowiedzieć się co go interesuje, co robi w wolnym czasie, co mu się podoba w kobietach.-
-I co mu się podobało?-
-Lubił rozmowy. Nie lubił pustych idiotek. Męczyły go bzdurne rozmowy, gadanie przypominające gdakanie pędzonych po podwórku kur. Pamiętam jak gdakał usiłując je jak najlepiej naśladować – starała się zagdakać by trochę rozluźnić atmosferę.
-Niestety daleko mi do kury.-zaśmiała się.
-A wygląd?-
-Wygląd właściwie się nie liczył. Bardziej charakter. Ale tak. Częściej mówił o długich włosach, które sypałyby się gęsto po jego poduszce czy biodrach – delikatnie zarysowanych, krągłych, pasujących do jego dłoni.
Oczy lekko mu się rozszerzyły. „Wygląd”.
-Ale Pani ma krótkie włosy. –
-Teraz tak. Wcześniej miałam długie.-
-Pierwsze spotkanie. Jak wyglądało?-
-To było przeżycie! Miałam tylko jedno jego zdjęcie i -jak się później okazało – dość stare. Znałam już jego głos bardzo dobrze. Nasze rozmowy były tak długie, że wpisały się na stałe w moją codzienność. Stał mi się bardzo bliski. Nawet przyjaciółki tak bliskiej nie miałam. -zawiesiła głos próbując odtworzyć w myślach przebieg ich pierwszego spotkania.
-Umówiliśmy się na mieście. W knajpie. Siedziałam przy stoliku przeglądałam książkę. Choć dziś już nie pamiętam jej tytułu, taka byłam podekscytowana. Patrzyłam co chwilę na drzwi, na zegarek, chodząca po sali obsługę. Próbowałam czytać, ale nie mogłam się skupić. Zastanawiałam się czy dobrze mu wszystko wytłumaczyłam. Kończyłam kawę i miałam już wychodzić. Poprosiłam o rachunek. Wtedy się pojawił.- oczy jej lekko zapłonęły.
-Był wysoki. Dużo wyższy niż myślałam. Trochę się przestraszyłam. Był lekko blady. Krótko obcięty. Miał na sobie dżinsy i koszulę. Chyba delikatnie kremową, na pewno nie białą. Rozpiętą kurtkę. Ubrał się chyba zza lekko. Gdy rozglądał się po sali rozcierał co chwilę dłonie, jakby bardzo zmarzł. I brązowy pasek. Skórzany. Szeroki. Ze srebrną sprzączką. –
-Zamachałam do niego. Wtedy mnie zobaczył. Ruszył od razu. Odetchnęłam..- jej twarz rozświetlił uśmiech jakby wielki kamień spadł z serca.
-Długa to była rozmowa. Cieszyliśmy się jak dzieci. Nie umiem powiedzieć, kto bardziej. Kiedy kelner podszedł i powiedział, że za pół godziny zamykają była 22:30. Zapłacił i poszliśmy na spacer. Do niczego wtedy niedoszło, a mogło.-
-Nie zdziwiło to Pani? Spotyka się Pani z człowiekiem po tylu miesiącach, wszystko jest idealnie i nic? Tak zwyczajnie – nic?
-Byłam zdziwiona i to nawet Pan nie wie jak bardzo. Wróciłam do domu i przepłakałam całą noc. Myślałam, że może jednak mu się nie spodobałam, że nie jestem w jego typie, może nie chciał mi robić przykrości. Bo przecież takich facetów już nie ma. Wie Pan ile ja zdjęć dostałam o które nie prosiłam?- Ewa się zaśmiała.
-Od niego?-
-Nie, od innych „poszukujących”. Mogłabym sobie z tego foto kalendarz zrobić przynajmniej na dwa lata. Tylko, gdzie ja bym go powiesiła.-
Zastukał długopisem zastanawiając jak poprowadzić dalej rozmowę.
-No dobrze. Czyli gentleman. –
-Zdecydowanie. To mu zostało do dziś. Tylko raz widziałam jak wpadł w furię.-
-W furię?- otworzył ponownie notes i starał się nakreślić słowa, które wydały mu się kluczowe.
-Dwa lata po ślubie. Pokłóciliśmy się poprzedniego wieczora. Wrócił jak zwykle późno. Mówiłam by wziął wreszcie pracownika przecież, tak nie można. Tu sklep, tu coraz więcej ojcu pomagał. „Zarżniesz się i nic z tego nie będziesz miał”– mówiłam.
Chodził po domu, mówił tylko: „Nic nie rozumiesz, kobiety nie znają na pieniądzach” i „Wiem co robię.”
Więc następnego dnia poszłam.-
-Gdzie?-
-Do sąsiadki. Wracał mniej więcej o stałych porach, więc wyszłam odpowiednio wcześniej. I wszystko byłoby pięknie i wróciłaby o normalnej porze, ale nie. Tak był wściekły, że nie czekałam na niego z obiadem. Musiałam wyjść, nie patrzeć w te jego oczy. One mnie gubiły. Od samego początku. Był zły, aż parował. Wiedział, gdzie mnie szukać. Przyszedł. Dzwonił do drzwi sąsiadki tak długo, aż mu wreszcie otworzyła.
-I co się wtedy stało?-
-Wszystkiego Panu nie powtórzę, nie pamiętam. Próbowała z nim rozmawiać. Że przyjdę wkrótce, żeby się nie denerwował.
A on do niej, że mam wracać już, natychmiast.-
-Wróciła Pani?
-Nie od razu. Widziałam zza firanki trzęsącą się postać. Dygotał przed bramą jakby był środek zimy, a to była połowa lipca.
W ręce trzymał siekierę.-
-Siekierę?-
-Tak. Ładnie zrobioną, która poruszała się delikatnie w jego ręce po wpływem kurczących się na niej palców.
Sąsiadka też ją dostrzegła. Gdy udało jej się go namówić by poszedł do domu zapytała o nią.
–To?- zaśmiał się nerwowo jakby zapomniał, że w ogóle coś trzyma w ręku.
–Przecież to dla Twojego męża, zapomniałaś?– twarz mu zaczynała blednąć i wiedziałam już, że jego myśli oddaliły się ode mnie.
–Spóźniony prezent urodzinowy. Nie zdążyłem tylko zapakować. Zostawię ją tu, przed bramą. Powiedz Ewie by przyszła niedługo. Chciałbym ją zobaczyć nim wyjdę.-pomachał jej ręką i odszedł.
-Co było dalej?-
-Wróciłam. Krzyczał i przepraszał. Mówił, że nic nie rozumiem. Że to wszystko dla nas, dla mojego dobra. – Ewie napłynęły do oczu łzy, które od dawna paliły ją pod powiekami.
On rozumiał. Wiedział już co chciał tamten chciał jej powiedzieć.
-Co się stało później?-
-Nie wracałam do tematu. Wiedziałam, że to nie ma większego sensu. Nie rzuci pracy. Z resztą…- Ewa zawiesiła głos.
-To było chwilę przed jego urodzinami. Przełknęłam. Nie chciałam już drążyć tam, gdzie wiedziałam, że przegram. Zwyczajnie chciałam by odpoczął.-
Dogonić czas.
Czas leciał tak szybko, że nie był wstanie sobie przypomnieć, jaki jest dzień tygodnia. Był tak pochłonięty pracą, że obserwował zmiany zachodzące za oknem i zrywał kolejne kartki w kalendarzu. Dobrze, że go miał. Przynajmniej wiedział, że jest lipiec.
-A kiedy Pani mąż, Pani Ewo ma urodziny? – oderwał wzrok od kalendarza i wrócił do do rozmowy.
Ewa spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
-Jutro. – odpowiedziała zmieszana.
Poczuł jak każdy kręg kręgosłupa zakleszcza się w uścisku prądu. Stopy zaczynały mu drętwieć. Wstał.
-Jutro?-
-Czy to ważna informacja?-
-Jak każda. Czy obchodzi je w jakiś szczególny sposób?-
Ewa już miała coś powiedzieć, ale widać w ostatnim momencie zmieniła zdanie.
-Wychodzicie gdzieś, robi Pani jakąś kolację, zapraszacie kogoś?
-Nie.-
-Czy tak było zawsze?-
-Zawsze.-
-Mówiła Pani, że mąż nie miał w zwyczaju się denerwować.- krew w żyłach zaczęła mu szybciej krążyć.
-Nie.-
-Unikał ludzi?-
-Nie, dlaczego?-
-Pytam, bo urodziny zwykle spędza się z bliskimi.-
-Zwykle tak, ale mąż jest bardzo zajętym człowiekiem. Nie ma zbytnio dla siebie czasu. Urodziny co roku spędza tak samo.-
-Jak?-
-Robi sobie dwudniowy wyjazd.-
Uniósł brwi, a na czole pojawiły się poziome zmarszczki. Ewa nie czekała na następne pytanie.
-Może to dziwnie wygląda, tak wiem. Ale jeździ by odpocząć. Pograć w bilard, popływać, napić się w spokoju i wrócić. Odcina się wtedy całkowicie od świata. Wyłącza telefon.-
-Może mi Pani podać adres tego ośródka?-
-Niestety, ale nie.-
Patrzył na nią próbując wyczytać z jej twarzy czy zdaje sobie sprawę z jak bardzo niebezpiecznym człowiekiem żyje pod jednym dachem. Zastanawiał się czy ona też ma coś wspólnego z tą sprawą.
-Ile jesteście po ślubie?-
-Cztery lata. W sumie znamy się trochę ponad sześć.-
-I nigdy nie chciał z Panią świętować, zabrać ze sobą?-
-Nie już Panu mówiłam, co roku jeździ gdzie indziej. Przywozi jakieś ulotki, foldery, mówi „Muszę Cię tam zabrać! Zobaczysz, będziesz zachwycona”. Ale na tym się zwyczajnie kończy. – słychać było wyraźnie smutek w jej głosie.
–Może i lepiej. Może lepiej.- pomyślał.
-Dla mnie ważne, że wraca wypoczęty. Z nową energią. Takim…wie Pan…- Ewa szukała słowa w głowie.
-Błyskiem w oku. Takim trochę dzikim, ale pełnym optymizmu.-
Wszystkie fragmenty zaczęły się układać. Największa ilość znalezionych ciał miała ponad sześć lat, nie można było ustalić chronologicznie odstępstwa między ich pochowaniem. Wydawało się, że ciała trafiały do dołów jak się zabójcy ofiara napatoczyła. Dwa z nich były „młodsze”. Jedno sprzed roku, drugie miało najwyżej cztery. To już mógł być rytuał. Coś w rodzaju trofeum, prezentu.
-Czy Pani teść od dawna nie zajmuje się pochówkiem?-
-Już jak się poznaliśmy mało robił. Raczej siedział w biurze, zamawiał wszystko u miejscowego kamieniarza, często wpadał do proboszcza. A tak, to mąż sam, mówiłam. Na dzień brał ludzi, ale popołudniem sprawdzał wszystko. Albo zaczynał sam albo kończył robotę jeśli jakaś została.-
-Jaki jest jego stosunek do kobiet.-
-Pyta mnie Pan czy mnie zdradza?- jej twarz zaczęła zmieniać kolor, a łzy w jej oczach były tylko mglistym wspomnieniem.
-Jeśli Pani chce, może mi Pani powiedzieć.- ton jego głosu zmienił się, zelżał. Nie chciał dotknąć czegoś, co mogłoby sprawić,
że kobieta powie zwyczajnie za mało. Pominie coś, co dla niego będzie istotne.
Tym razem ona wstała. Wyciągnęła kolejnego papierosa. Ręka jej zadrżała.
-Mój mąż nie jest kobieciarzem jeśli to chciał Pan zasugerować. Do kobiet odnosi się normalnie, nie wiedziałam i nie słyszałam by kiedyś źle o mówił o jakiejkolwiek.
-Spotykał się z kimś nim się poznaliście?-
-Z tego co mi mówił nie był w żadnym poważnym związku. Z nikim nie mieszkał na stałe.-
-Czyli w jego życiu były inne kobiety. Opowiadał coś o nich?-
Ewa dogasiła miękko papierosa tak, że ten zwinął się w niewielką, pokraczną harmonijkę.
-Nie rozmawialiśmy o tym. Ważne było to co tu i teraz. Zwłaszcza, że jego poprzednie wybory nie były szczęśliwe i przyniosły mu tylko zwątpienie w to, że spotyka kogoś z kim będzie dzielił życie. Jak mówiła jego matka – wreszcie „znormalniał”.
-To znaczy?-
-Zaczął żyć. Przestał się zadręczać. Miał z kim dzielić codzienność.-
Chyba nie do końca. –pomyślał patrząc w swoje zapiski. Tylko on pasował do profilu sprawcy. Był niczym najlepsze ciastko, na które każdy normalny człowiek by się skusił, ale tu otoczony wieloma powiązaniami czekał i kusił wiedząc, że nikt go nie tknie. Nawet nie spróbuje.
Ewa usiadła.
-Czy to już wszystko? –
Spojrzał na nią raz jeszcze. Biedna kobieto, jeśli się nie mylę, chroni Cię tylko to, że faktycznie musi Cię kochać. I to bardzo. Inaczej nie mówiłabyś do mnie teraz siedząc na tym krześle.
Wyciągnął do niej rękę by się pożegnać. Nie wiedziała o niczym. Jeśli ktoś coś wiedział to tylko miejscowy.
-Tak to wszystko. Czy mąż już się przygotował do wyjazdu?-
-Tak. Samochód jest zawsze gotowy parę dni przed wyjazdem.-
Jutro. To jest ostatni moment by dorwać go w trakcie radowania się kolejnym chorym urodzinowym prezentem, który z taką starannością grzebał następnie w grobach na miejscowym cmentarzu.
Muszę się przespać. – przebiegło mu przez głowę. Ofiar w tej sprawie będzie znacznie więcej niż na początku myślał.
Ewa uścisnęła mu dłoń.
-Wszystko w porządku?- zapytała widząc pojawiające się cienie pod jego oczami.
Zmieszany spojrzał na nią.
-Oczywiście- próbował wydusić z siebie tyle siły by na jego twarzy pojawił się choć cień uśmiechu.
Dotknęła jego ramienia.
-Niech Pan robi to co uważa. Widocznie tak musi być.-
Czekała, aż coś jej powie, cokolwiek. Nie mógł powiedzieć nic, nie był pewny w 100% do której grała bramki. Robiło się już bardzo późno, a on musiał jeszcze zdobyć pozwolenie na wyjazd i sprawdzić w grafiku , kto może mu towarzyszyć.
-Dziękuję, że poświęciła mi Pani tyle czasu.- otworzył drzwi i przepuścił Ewę przodem.
-Znajdzie go Pan w końcu.-
-Kogo?-
-Tego kogo, Pan szuka. Do widzenia – odwróciła się i odeszła.
Wrócił do pokoju po notes. Patrzył na popielniczkę i zgaszone przez Ewę papierosy. Myślał ile takich gasi w urodziny męża. Podszedł do stołu i wziął do ręki mały notatnik. Na podłogę upadł niewielki kartonik. Ukucnął i wziął go do ręki. Żółtą, lakierowaną wizytówkę ze zdjęciem ośródka oddalonego niecałe 60 kilometrów od miejsca zamieszkania jubilata.